Potem dostaliśmy Davida. David był młodym anarchistą z małego miasteczka niedaleko Toledo. Używał języka tak całkowcie i niewiarygodnie plugawego, że prawie przez cały czas nie wierzyło się własnym uszom. Przebywanie z nim odmieniło całe moje pojęcie o bluźnieniu. Był absolutnie odważny i miał tylko jeden istotny feler jako kierowca. Nie umiał prowadzić samochodu. Był jak koń mający tylko dwa chody: stępa i galopa. David potrafił przemykać się na drugim biegu przez ulice nie najeżdżając prawie nikogo dzięki temu, że oczyszczał przed sobą drogę swoim słownictwem. Potrafił także prowadzić wóz pełnym gazem, uczepiwszy się kierownicy z jakimś fatalizmem, który jednakże nigdy nie był zaprawiony rozpaczą. Rozwiązaliśmy problem prowadząc samochód za Davida. To mu się podobało i dało mu sposobność działania swoim słownictwem. Słownictwo jego było fantastyczne.
Albowiem każdy porządny człowiek woli zawsze narażać raczej własne życie niż środki do życia (...).