Uznawana za najsłynniejszą, powieść kreśląca wizję upadku dekadenckiego świata w sposób erotyczno-katastroficzny w literacko brawurowy sposób.
Wypadki którymi pogardzał, przerastały go - stąd płynęła spotęgowana jeszcze pogarda dla samego siebie, którą do czasu tylko mógł przed sobą ukrywać.
Ach, gdyby przyszedł ten, co by ją wziął, zmiażdżył i odrzucił, myśląc o czym innym, czymś wielkim, czego by pojąć nie mogła 0 za tym czołgałaby się przez wszechświat cały, czekając na jego chwilę odpoczynku - nie upadku - taki pokonałby jej nienasycony sadyzm.
Wszyscy czuli śmierć w sobie, mniej lub więcej świadomie, i to może było powodem konsolidacji tych przypadkowych znajomości w głębsze przyjaźnie i miłości. Samice, silniejsze oczywiście w takich układach od samców, węszyły nowe perwersje w stosunku do upadłych do głębi (nawet przy pozorach siły) mężczyzn. Psychiczny nekrofilizm z jednej strony, autogalwanizowanie się zastygłych już trupów – z drugiej. Nikt nie zdawał sobie dokładnie sprawy, kim jest w istocie (już nie metafizycznie, ale społecznie) na tle zawiłych przelotnych struktur społeczeństwa i wyobrażał sobie siebie zupełnie inaczej, niż należało. [...] Wszyscy zstępowali w otchłań – niektórzy myśleli przy tym, że idą ku szczytowi.
Cóż jestem winien, że potrzebuję tego, aby ona mnie biła? jeśli potem mogę być tam, gdzie bym bez tego dostać się nie mógł.
Tylko ty jeden wydobyłeś mnie samą na zewnątrz z moich własnych głębi, jak psychofizyczny Jack the Ripper. Jestem twoja - rozpruta - wszystkie wnętrzności mam wywalone na wierzch, a jednak wiem, że muszę być dla ciebie męczącą tajemnicą jak posąg Izydy. Ale sama dla siebie nie jestem już storturowanym, niezrozumiałym widmem - z tobą żyję naprawdę.
Ale nagle dziwna pustka ogarnęła Atanazego: w tej chwili nie chciał ani życia, ani śmierci - chciał po prostu trwać - jedynie trwać, a nie żyć. Gdyby tak można patrząc na ten świat rozwiać się w nicość nie wiedząc o tym wcale, nie czując samego procesu rozwiewania się!
Mówiła rzeczy ścinające białko i rozkładające po prostu hemoglobinę, wytwarzające toksyny zdolne zabić megatherium Cuviera – kobry zazdrościłyby gadu jej słowom, gdyby mogły słyszeć ją, gdy przekonywała kochanka o duchowej wyżynie, która czekała ich potem – ale kiedy? – gdzie miały się wreszcie skończyć potworności, a zacząć cud.
Nie - artystą nie był i nie będzie, chodź niektórzy mówili mu, że "jeszcze czas". A zresztą czyż mógłby wybrać fach spośród swoich niezliczonych talentów, począwszy od pisania wierszy i prestidigitatorstwa do improwizacji na fortepianie i wymyślanie nowych potraw - nie: cały urok życia polegał właśnie na wytrzymaniu w nieokreśloności.
Miałem powodzenie - tak, coś w tym jest - i sławę, i wszystko, co jest z nią związane. Ale dałbym wszystko to za to, aby żyć zwyczajnie, nie zwariować, a zwariować muszę, bo teraz już się nie zatrzymam.
Tylko dla ludzi pustych w ogóle, kobieta może być czymś groźnym.
Transcendentalna bezwyjściowość sytuacji i nierozwiązalność związanych z nią problemów stała się jasna jak słońce, jak 2×2. A jednak trzeba było brnąć dalej w ten kłąb sprzeczności, jakim jest życie, to, o którym się mówi w wymiarach psychologiczno-społecznych, to zwykłe, nawet w swoich niezwykłostkach, i co gorzej, brnąć w całe istnienie już na drugiem piętrze zagadnień, tam, gdzie trwają niezmienne, konieczne pojęcia i ich konieczne związki, w sferze Ogólnej Ontologji.
Mało brakowało, aby się rozpłakał. Zacisnął zęby i połknął z wysiłkiem duży pakiet skroplonego żalu.
Uważam, że opisanie pewnych rzeczy, o ile one dają pretekst do wypowiedzenia innych, istotniejszych, musi być dozwolone.
Musisz zerwać ze wszystkim, a nade wszystko z kokainą. A propos chciałem cię prosić - mówił dalej z trochę niewyraźną miną - o jakie kilkadziesiąt gramów.
Ale kochać cię nie będę. Na ten zbytek sobie nie pozwolę.
Wiem, że jestem urodzonym tchórzem i że za takiego mnie pani słusznie uważa. Ale odwaga (...) nie polega na tym, żeby się nie bać wcale, tylko na opanowaniu strachu.
Jedynie o świcie wygląd stolicy zgodnym był z tem czem była w istocie: efemerydą. Tymczasowość życia prywatnego w tem dziwnem mieście, tymczasowość polityki, urzędów, fabryk, kolei, tramwajów, sklepów, telefonów — wszystkiego. Nikt nie wierzył w trwałość teraźniejszego układu w tej formie, w jakiej dotąd, czystym bezwładem gasnących potęg przeszłości, istniał. Brak ludzi — powtarzano szeptem, brak zgody — krzyczano głośno, brak wszystkiego, jeden wielki brak, miasto-brak, miasto-prowizorjum.
Wszyscy jesteśmy wariaci, chcący uciec za jaką bądź cenę od rzeczywistości.