Powieść napisana w roku 1958, wydana w roku 1960 we Francji przez Instytut Literacki
Gdy człowiek jest podniecony, kocha własne podniecenie, podnieca się nim i wszystko poza tym już nie jest dla niego życiem.
Mężczyzna może być znośny dla mężczyzny tylko jako wyrzeczenie, gdy wyrzeka się siebie na rzecz czegoś – honoru, cnoty, narodu, walki... Ale mężczyzna będący tylko mężczyzną – co za potworność!
Trochę za nami, na ukos, z lewej strony, szła Henia z Wacławem, oboje bardzo grzeczni, ucywilizowani, osadzeni w swoich rodzinach, on – syn swojej matki, ona – córka swoich rodziców; i ciało adwokata nie czuło się źle z szesnastolatką, mając przy sobie w sumie dwie matki i ojca.
(...) zanadto wąchał kwiaty duszą, a nie nosem, zanadto wierzył w piękność cnoty i brzydotę grzechu.
Wie pan, ja właściwie nie wierzę w Boga. Moja matka była wierząca, ja nie. Ale ja chcę żeby Bóg istniał. Chcę – to ważniejsze, niż gdybym tylko był o jego istnieniu przekonany.
Niestety! Ludzkość po trzydziestce wkracza w potworność.
Ja jestem Chrystus, rozpięty na 16-letnim krzyżu! Pa! Do zobaczenia na Golgocie! Pa!
Gdy człowiek jest podniecony, kocha własne podniecenie, podnieca się nim i wszystko poza tym już nie jest dla niego życiem.
Albowiem naród nas wiązał, byliśmy towarzyszami i braćmi – tyle tylko, że to braterstwo było zimne jak lód, tu każdy był narzędziem każdego i każdym wolno było się posłużyć jak najbezwzględniej, dla wspólnego celu.