- Te fajki cię zabiją - zwraca jej uwagę Jerome.
Ona rzuca mu obojętne spojrzenie.
- Tak! To część ich uroku.
Zza kierownicy małej furgonetki pana Smakusia, ozdobionej wesołymi, dziecięcymi kalkomaniami i dzwoniącej wesołymi nagranami dzwoneczkami, Brady macha ręką. Czarnuch uśmiecha się też i macha. No jasne. Wszyscy lubią lodziarza.
Stara matka pani T., Elizabeth Wharton, mieszkała w apartamencie - bardzo ładnym, z pokojami wielkimi jak obietnice przedwyborcze - na ekskluzywnym osiedlu przy Lake Avenue.
Raz, w rzadkiej chwili trzeźwej samooceny, powiedziała mu, że nie chodzi do barów, bo tam jest pełno takich pijaczków jak ona.
Ona myśli, że obcy żyją wśród nas, powiedział Bowfinger i obaj pośmiali się z niej po męsku, ale to z siebie powinni się śmiać, prawda? Ponieważ pani Melbourne miała rację. Brady Hartsfield rzeczywiście jest obcym i żył wśród nich przez cały czas, naprawiał komputery i sprzedawał lody.
Hodges woła przez siatkowe drzwi:
- Kiedy zrobiłaś się taka asertywna, Holly?!
Ona odpowiada, nie odwracając się:
- Chyba kiedy zobaczyłam szczątki mojej kuzynki płonące na ulicy.
Niedawno mnie zredukowali. Tak się mówi w dwudziestym pierwszym wieku, jak kogoś wyleją.
Ona uśmiecha się do niego szeroko, a on myśli, jakie to głupie, żeby dziewczyna z patykami zamiast nóg uśmiechała się do czegokolwiek. Świat wydymał ją równo, z tyłu i z przodu, więc jak ona może się zdobyć choćby na lekki półuśmiech, nie mówiąc o uśmiechu całą gębą? Pewnie jest nawalona.
Normalny człowiek nie zabija młodszego brata. Normalny człowiek nie przystaje pod drzwiami własnej matki, zastanawiając się, czy jest naga.
Ale nienormalny człowiek nie chce, żeby inni wiedzieli, że jest nienormalny.
Skończ ze sobą. I tak już o tym myślisz, więc zrób następny krok. Który będzie również krokiem ostatnim.
Kiedy Hodges wraca na fotel ze skromną kupką listów, prezenter show żegna się i zapowiada widzom TV Land, że jutro w programie zobaczą karłów. Fizycznych czy umysłowych, nie precyzuje.
Popatrzyła na niego, jakby był największym ze wszystkich idiotów na tym generalnie idiotycznym świecie.
Hodges zastanawia się nad teksańskim zaciąganiem w stylu Johna Wayne'a, ale się rozmyśla. Jedyny Wayne, którego te szumowiny znają, to raper Lil.
Shirley, ślicznotko! – woła, a ona rumieni się aż po linię włosów na pryszczatym czole. Mała świnko, kwi, kwi, kwi, myśli Brady. Jesteś taka tłusta, że pewnie piz##a ci się wywraca na lewą stronę, kiedy siadasz.
Kiedy ludzie rozpaczają, niektórych chciałoby się objąć, poklepać po plecach i powiedzieć: "No już, już". Innych chciałoby się porządnie spoliczkować i warknąć, żeby wzięli się w garść.