Pierwszy zbiór opowiadań o Geralcie z Rivii, czyli wiedźminie. Później zastąpiony przez "Ostatnie życzenie" jako formalny początek sagi o wiedźminie.
Wybór. Wybór, który trzeba uszanować, bo to święte i niepodważalne prawo każdej kobiety. Emocje nie mają tu znaczenia. Miała niepodważalne prawo do decyzji, podjęła ją.
Ale masz rację, nie dyskutujmy o prawie kobiety do decyzji, bo to rzecz poza dyskusją.
Bo wiem, że by złączyć dwoje ludzi, samo przeznaczenie nie wystarczy. Trzeba czegoś więcej niż przeznaczenie.
To, co reprezentuje Chaos, jest zagrożeniem, jest stroną agresywną. Ład zaś, to strona zagrożona, potrzebująca obrony. Potrzebująca obrońcy.
- Ależ ty łżesz, Jaskier.
- Nie łżę, tylko ubarwiam, a to jest różnica.
- Jesteś wrażliwy - powiedziała cicho. - W głębi duszy pełen niepokoju. Nie zwiedzie mnie twoja kamienna twarz i zimny głos. Jesteś wrażliwy, właśnie twoja wrażliwość każe ci się teraz bać, że to, przeciwko czemu masz występować z mieczem w ręku, może mieć swoje racje, może mieć nad tobą moralną przewagę...
- Ano, cóż, paskudny otacza nas świat - mruknął wreszcie. - Ale to nie powód, byśmy wszyscy paskudnieli.
- Bezwstydna dziwka! - wrzasnął. - Zimna makrela! Niech sobie znajdzie dorsza!
- Co on powiedział? - zaciekawiła się Sh'eenaz, podpływając.
- Że nie chce mieć ogona!
- To powiedz mu...Powiedz mu, żeby się wysuszył!
- Co ona powiedziała?
- Powiedziała - przetłumaczył wiedźmin. - Żebyś się utopił.
Cóż, każdy ma jakieś osobiste problemy. Nie wszyscy lubią jednak, by o tych problemach śpiewano na jarmarkach.
- (...) Dlaczego uciekałaś akurat do Brokilonu? Nie było bezpieczniejszych kierunków?
- Głupi koń poniósł.
- Łżesz, księżniczko. Przy twojej posturze mogłabyś dosiąść najwyżej kota. I to łagodnego.
- Skąd jesteś, pytam, smarkulo?
- Jak mówisz do mnie! – dziewczynka hardo zadarła głowę i tupnęła nóżką. Miękki mech zupełnie zepsuł efekt tego tupnięcia.
- Ha – powiedział wiedźmin i uśmiechnął się. – W samej rzeczy, księżniczka. Przynajmniej w mowie, bo wygląd nikczemny.
Bo ja, królowa elfów, pragnę ciepła. To właśnie jest moja tajemnica. Dlatego co roku wśród śnieżnej zamieci moje sanie niosą mnie przez jakieś miasteczko i co roku ktoś porażony moim czarem pętli uprząż swoich sań w płozy moich. Co roku. Co roku ktoś nowy. Bez końca. Bo ciepło, którego tak pragnę, niweczy zarazem czar, niweczy magię i urok. Mój ugodzony lodową gwiazdką wybranek staje się nagle zwykłym nikim. A ja w jego odtajałych oczach staję się nie lepsza od innych...śmiertelniczek...
Muszę usiąść. Przeklęta izdebka, pomyślał, oby spłonęła w czasie najbliższej burzy, trafiona piorunem. Przeklęty brak mebli, dwóch głupich krzeseł i stołu, który dzieli, przez który tak łatwo i bezpiecznie się rozmawia, można nawet trzymać się za ręce. A ja muszę usiąść na senniku, muszę poprosić ją, by usiadła przy mnie. A wypchany grochowinami siennik jest niebezpieczny, stamtąd nie można się niekiedy wywinąć, wykonać uniku...
- Usiądź przy mnie, Essi.
Usiadła. Z ociąganiem. Taktownie. Daleko. Za blisko.
- Uchowajcie, bogowie! - zaśmiał się trubadur.
- On, pacynko, nie ma ani głosu, ani słuchu. A zrymować potrafi wyłącznie "rzyć" i "pić".
Brzmi głucho serce dzwonu, śpiewa pieśń o śmierci
O śmierci, którą wszakże łatwiej znieść niźli niepamięć.
- Borch, zwany Trzy Kawki.
- Jaskier, zwany Niezrównanym. Przez niektóre dziewczęta.