- Jeśli zapragnę buchnąć płomieniem, zawiadomię cię. - Simon nigdy nie miał dość cierpliwości do Jace'a. - Zaprosiłeś mnie tutaj, żeby się na mnie pogapić jak na eksponat w muzeum osobliwości. Następnym razem przyślę ci zdjęcie.
- A ja je oprawię i postawię na stoliku nocnym - odparował Jace.
- Pamiętasz jak powiedziałaś mi, że on nigdy nie kłamie? To jest dopiero kłamstwo.
- Bo co? - obruszyła się Isabelle. - Jeszcze bardziej zrujnujesz sobie życie? O co właściwie co chodziło?
Jace potrząsnął głową.
- Odesłałem ją do domu. To będzie dla niej najlepsze.
- Zrobiłeś, do cholery, dużo więcej, niż tylko odesłałeś ją do domu. Ty ją zniszczyłeś. Widziałeś jej minę?
Można tylko do pewnego momentu odpychać od siebie prawdę, ale ona i tak wypłynie na wierzch.
Nie znosiła chłopców, którzy nigdy się o nic nie wściekali. W jej świecie wściekłość równała się namiętności, a to oznaczało dobrą zabawę.
- Molestujesz wampira, który jest za słaby, żeby walczyć, Iz? Jestem pewien, że to narusza co najmniej jedno z Porozumień.
- Wyglądasz na szczęśliwą.
- Przeniósł wzrok na Jace'a.
- I dobrze dla ciebie, że tak jest. Jace uniósł brew.
- Czy teraz usłyszę kwestię, że mnie zabijesz, jeśli ją skrzywdzę?
- Nie. Jeśli skrzywdzisz Clary, ona sama cię zbije. Dowolną bronią.
Miała dość odmawiania Jace'owi. Tego, że nie pozwalała sobie czuć tego, co chciało czuć jej serce. Niezależnie od ceny.
Pochylił się, musnął ustami jej policzek...i nawet ten lekki dotyk sprawił, że przeszedł ją dreszcz.
- Jeśli chcesz mnie powstrzymać, zrób to teraz - wyszeptał Jace.
Kiedy milczała, przesunął wargami po jej skroni.
- Albo teraz. - Pocałował ją w policzek. - Albo teraz. - Jego usta znalazły się na jej ustach. - Albo...Clary przyciągnęła go do siebie, tak że reszta jego słów zginęła w jej ustach.
I teraz patrzę na ciebie, a ty pytasz, czy nadal mnie obchodzisz, jakbym mógł przestać cię kochać. Jakbym mógł zrezygnować z tego, co czyni mnie silniejszym niż kiedykolwiek.
- Nie było tak źle, choć to już nie jest zakazany owoc, nie uważasz?
- Bywało gorzej - odparła z drżącym śmiechem Clary.
- Wiesz - musnął wargami jej usta - jeśli o to się martwiłaś, możesz mi zabraniać różnych rzeczy.
- Jakich?
Clary pocuła jego uśmiech na ustach.
- Na przykład takich.
Mogłeś powiedzieć wszystko komuś, kogo myślałeś, że już nigdy nie zobaczysz.
Isabelle dźgnęła łyżką niezidentyfikowany obiekt leżący na patelni. Pewnie naleśnik, z obawą pomyślała Clary.
- No jasne – warknął. – Stworzyłem zgraję Wyklętych, którzy zaatakowali Instytut, zabili
Madeleine i o mało co nie wykończyli nas, tylko po to żeby Clary została w domu. Tak czy
siak, mój szatański plan działa.
- Musiałeś w lochu zaprzyjaźnić się z szaleńcem? Nie mogłeś po prostu liczyć płytek na suficie albo oswoić myszy, tak jak to robią normalni więźniowie?
- Widzę, jak na nią patrzysz (...) I nie możesz jej mieć. Może ty po prostu nie wiesz jak to jest pragnąć czegoś, czego nie można mieć.
- A co z Isabelle? - chciał wiedzieć Simon. - Gdzie ona jest?
Kpiący nastrój opuścił Jace'a.
- Nie wychodzi ze swojego pokoju - Obwinia siebie za to co stało się z Maxem. Nie przyszła nawet na pogrzeb.
- Próbowaliście z nią rozmawiać?
- Nie. - odciął się Jace. - Zamiast tego biliśmy ją co chwila po twarzy. Jak myślisz, dlaczego to nie podziałało?
- Ale obiecaj mi coś, dobrze? Wiem, jakie są dziewczyny. Wiem, że nie znoszą, kiedy ich chłopcy mają przyjaciółki. Obiecaj, że nie wytniesz mnie całkiem ze swojego życia. Że nadal czasami będziemy gdzieś razem wychodzić.
- Czasami? - Simon pokręcił głową. - Chyba zwariowałaś.
Clary zamarło serce.
- Masz na myśli...
- Mam na myśli, że nigdy nie będę umawiał się z dziewczyną, która każe mi wyciąć ciebie ze swojego życia. Ta kwestia nie podlega negocjacjom. Chcesz to cudo? - Wskazał na siebie. - Cóż, tylko w pakiecie z moją najlepszą przyjaciółką. Nie usunę cię ze swojego życia, tak jak nie mógłbym odciąć sobie prawej ręki i podarować jej komuś na Walentynki.