- Bo go o to poprosiłaś. - Powiódł palcami po jej twarzy, jakby się upewniał, że jest prawdziwa.-Mogłaś dostać wszystko na świecie, a poprosiłaś o mnie.
Clary uśmiechnęła się do niego. Choć ubrudzony krwią i ziemią, był najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widziała.
- Ala ja nie chcę niczego innego na świecie.
Clary pomyślała o tym, jak wtedy patrzył na nią Jace, z płomieniem wiary w oczach. Zawsze uważał, ze jest silna. Okazywał to każdym czynem, spojrzeniem, gestem. Simon tez w nią wierzył, ale kiedy ją obejmował, robił to tak jakby była z kruchego szkła. Natomiast Jace brał ją w ramiona mocno i nigdy się nie bał, że zrobi jej krzywdę. Wiedział, że ona dorównuje mu siłą.
Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami.
Clary przypomniało się ich pierwsze spotkanie. Pomyślała wtedy, że wygląda jak lew. Piękny i śmiertelnie niebezpieczny. Teraz był inny. Zniknęła twarda, obronna skorupa, którą przywdziewał jak zbroję. Zamiast niej dumnie obnosił się z ranami. Nie użył steli, żeby usunąć siniaki z twarzy i szyi. Ale dla niej był teraz jeszcze piękniejszy, bo ludzki. Ludzki i prawdziwy.
- Zrobiłbyś to? - spytał Luke. - Zabiłbyś własnego ojca?
- Tak - odparł Jace, głosem odległym jak echo. - Teraz powinieneś powiedzieć mi, że nie mogę go zabić bo w końcu jest przecież moim ojcem, a ojcobójstwo to niewybaczalna zbrodnia.
- Nie. Teraz powiem ci, że musisz być pewny że zdołasz to zrobić - odparł Luke.
Clary uśmiechnęła się do Luke'a.
- Więc nie zostajesz w Idrisie?
- Nie. - Wyglądał na szczęśliwego jak nigdy. - Pizza jest tutaj okropna.
To nie świat jest słaby i zepsuty, tylko ludzie. I zawsze tacy będą. Świat po prostu potrzebuje dobrych ludzi, żeby zrównoważyli zło.
- To, jak na niego patrzysz. I zrozumiałem. On wcale cię nie wykorzystywał, tylko kochał, i to go zabijało.
Teraz przez cały czas się zastanawiam, jak wszystko odwrócić. Czy jeszcze kiedykolwiek możemy być przyjaciółmi, czy to, co nas łączyło, rozpadło się na kawałki. Nie z jej powodu, tylko z mojego.
Ludzie nie rodzą się dobrzy albo źli. Rodzą się z pewnymi skłonnościami, ale liczy się sposób, w jaki żyją. I to, jakich ludzi poznają. Valentine był przyjacielem Hodge’a, a nie sądzę, żeby Hodge miał wcześniej w swoim życiu kogoś, kto stawiałby mu wyzwania albo czynił go lepszym człowiekiem. Gdybym ja miał takie życie, nie wiem, jaki bym się okazał. Ale ja mam rodzinę. I ciebie.
Martwe ciała nie są podobne do nieprzytomnych. Zawsze można wyczuć, że coś z nich uleciało, że brakuje iskry życia.
Słabość i korupcja nie są częścią świata – powiedziała Clary – To część ludzi. I zawsze tak będzie. Świat po prostu potrzebuje dobrych ludzi, dla balansu.
(...) Mam dość tego, że interesuję cię tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz. Mam dość tego, że jesteś zakochany w kimś innym. Kimś, kto nigdy ciebie nie pokocha. Tak jak ja.
- A ty mnie kochasz?
- Jesteś głupim Nefilim - stwierdził ze spokojem Magnus. - A co ja tutaj robię? Dlaczego przez kilka ostatnich tygodni wciąż leczę rany twoich durnych przyjaciół? I ratuję was ze wszystkich niedorzecznych sytuacji w jakie się pakujecie? Nie wspominając o tym, że pomogłem wam w bitwie z Valentine'em. I to wszystko za darmo!
- Nie patrzyłem na to w ten sposób - przyznał Alec.
- Oczywiście, że nie. Nie patrzysz na to w żaden sposób. (...) Mam siedemset lat, Alexandrze. Wiem, kiedy coś się nie układa. Nawet nie chcesz powiedzieć rodzicom o moim istnieniu.
Alec zmierzył go wzrokiem.
- Naprawdę masz siedemset lat? Myślałem, że trzysta!
- No cóż, właściwie to osiemset - poprawił się Magnus. - Ale nie wyglądam na tyle.
- Rozumiem. Najpierw Clary, potem twoja ręka, a teraz ja. Do diabła z tobą, Jace.
- Fuj! - Simon skrzywił się po kilku łykach. - Martwa krew.
Jace uniósł brwi.
- A nie każda jest martwa?
- Im dłużej zwierzę było martwe, tym gorzej smakuje jego krew - wyjaśnił Simon. - Świeża jest lepsza.
- Ale ty przecież nigdy nie piłeś świeżej krwi. Tak czy nie?
Simon też uniósł brew.
- Oczywiście nie licząc mojej - dodał Jace. - A jestem pewien, że smakowała fantastycznie.
- Jesteście!
- Isabelle podbiegła do nich tanecznym krokiem i podała Clary kieliszek. -Spróbuj tego! Clary podejrzliwie zerknęła na napój koloru fuksji.
- Nie zmieni mnie w gryzonia? -
A gdzie zaufanie? - obruszyła się Isabelle.
- To chyba sok truskawkowy. Tak czy inaczej, jest pyszny.
- Wręczyła kieliszek Jace'owi.
- Jestem mężczyzną, a mężczyźni nie piją różowych napojów - oświadczył.
- Zmykaj, kobieto, i przynieś mi coś brązowego.
- Brązowego? - Isabelle się skrzywiła. - Brązowy to męski kolor - odparł Jace.
- Popatrz na brata. Alec spojrzał na swój sweter.
- Był czarny, ale zblakł. - wyjaśnił z ponurą miną. -
Mógłbyś do niego nosić cekinową opaskę -doradził Magnus, podając mu coś niebieskiego i połyskującego.
- To tylko taki pomysł.