- Może więc jest dziewczyną, która do szaleństwa się we mnie zakochała i teraz upiera się, żeby mi wszędzie towarzyszyć
- Mój talent polega na zmianie postaci, a nie udawaniu - wtrąciła Tessa.
Jem się roześmiał, a Will spiorunował go wzrokiem.
- Pokonała cię, Will - stwierdził Jem. - Czasami się to zdarza, prawda?
- Chodzi o Tessę? Wiedziałem.
(...)
- Nie tylko o nią.
- Ale kochasz te dziewczynę.
Will zmierzył go wzrokiem.
- Oczywiście, że tak - przyznał w końcu. - Myślałem, że nigdy nikogo nie pokocham, ale ja kocham.
- Czy ja dobrze rozumiem? - spytała po chwili milczenia Tessa. - Jessamine znalazła cię z zaproszeniem w dłoni, a ty uderzyłaś ją lustrem w głowę i przywiązałaś do jej własnego łóżka?
Sophie pokiwała twierdząco głową...
Czy muszę iść w niewolę, kiedy ty chodzisz wolny ?
Muszę kochać mężczyznę, który mnie nie kocha,
Musiałam się urodzić taka nie mądra,
Żeby pokochać mężczyznę, który złamie mi serce ?
(...) - Jak mówi Donne...
- Pozwól dłoniom, niech błądzą jako dwaj włóczędzy...? - zacytował Will, patrząc na nią (...)
Tessie Gray z okazji otrzymania egzemplarza "Vatheka" do przeczytania:
Kalif Vathek i jego czarna horda
Zmierzają do piekła, nie będziesz się nudzić!
Twoja wiara we mnie zostanie przywrócona...Chyba, że uznasz ten znak za niestosowny
I zlekceważysz mój skromny dar.
Will
Will zaczął śpiewać im prowizoryczną piosenkę:
Demoniczna ospa, demoniczna ospa
Jak się ją łapie?
Wystarczy iść do złej dzielnicy
Aż człowiek bardzo się zmęczy.
Demoniczna ospa, demoniczna ospa,
miałem ja przez cały czas...Nie, nie ospę, głupie osły,
Mówię o piosence...Bo to ja miałem rację, a wy nie!
Will spojrzał w zamyśleniu na Jema.
- Obudziłem się potem z czymś co nazywają limem - powiedział, wskazując na siniaka pod okiem. - Jakieś pomysły co do tego, skąd mógł się tam wziąć?
- Absolutnie żadnych... - odparł Jem.
Gdybym wyznał Charlotte, Henry'emu i reszcie, że moje zachowanie to gra, że wszystkie okrutne rzeczy, które im mówiłem, to kłamstwa, że włóczę się po ulicach tylko po to, by sprawiać wrażenie, że się łajdaczę i piję, a w rzeczywistości nie mam ochoty na żadną z tych rzeczy, wtedy przestałbym ich od siebie odtrącać.
- Pomyślałem, że mnie potrzebujesz - odparł Jem. - Zbudowałeś wokół siebie mur, a ja nigdy nie pytałem cię, dlaczego. Ale nikt nie powinien każdego ciężaru dźwigać sam. Pomyślałem, że wpuścisz mnie za ten mur, jeśli zostanę twoim parabatai, a wtedy przynajmniej będziesz miał kogoś, na kim mógłbyś się oprzeć. Zastanawiałem się, co może dla ciebie znaczyć moja śmierć. Kiedyś się jej bałem ze względu na ciebie. Bałem się, że zostaniesz sam za tym murem. Jednak teraz...coś się zmieniło. Nie wiem dlaczego. Ale wiem, że to prawda.
- Co jest prawdą? - Will nadal ściskał nadgarstek Jema.
- Że mur się wali.
Jesteśmy przywiązani do tego życia złotym łańcuchem i nie mamy odwagi go zerwać ze strachu przed tym, co znajduje się poza krawędzią.
Czy to właśnie znaczy kogoś kochać? Że każdy ciężar można rozdzielić na dwoje, że można nawzajem się pocieszyć słowem albo dotykiem?
Ale nie powinien pragnąć tych wszystkich rzeczy, bo nie mógł ich mieć, a tęsknota za tym, czego nie można mieć, prowadzi do nieszczęścia i szaleństwa.
- Wyprostuj się - mówił w międzyczasie Gabriel do Tessy. - Nie, wyprostuj się. Tak jak ja.
- Z rozkoszą zobaczyłabym jak ty uczysz się siadać i wstawać w gorsecie, halkach i sukni. Oddałabym wszystko, byleby tylko być tego świadkiem!
- Ja również - odezwał się Gideon z przeciwnej strony pokoju.
- Naprawdę jest zdegenerowany? - odezwał się z głębi drugiego fotela Jem. - Dziadek ma prawie dziewięćdziesiąt lat, trochę dużo jak na prawdziwą dewiację.
- No nie wiem - odpowiedział Will. - Byłbyś zaskoczony, do czego są zdolni niektórzy staruszkowie w Diabelskiej Tawernie.
- Żaden z twoich znajomych nie byłby w stanie niczym nas zaskoczyć, Will - wypaliła Jessamine, która leżała na szezlongu, z mokrym ręcznikiem na czole.
- Aloysius Starkweather to najbardziej uparty, zakłamany, zawzięty, przekorny, zdenerwowany... - Urwała i zacisnęła usta [...]
- Może słownik? - spytał Will.
Żyjemy i oddychamy słowami. To książki uchroniły mnie przed odebraniem sobie życia [...] To dzięki książkom nie czułem się opuszczony przez cały świat. One mogły być ze mną szczere, a ja z nimi.
- Ale nawet dzisiaj...myślałem, że...mówiłaś, że też chcesz spotkać się ze mną sam na sam... - Will zaczął się jąkać.
- Sądziłam, że chodzi o przeprosiny! Uratowałeś mi życie w tamtym magazynie jestem Ci za to wdzięczna. Myślałam, że chcesz to ode mnie usłyszeć...Will zrobił taką minę, jakby go spoliczkowała.
- Nie uratowałem ci życia po to, żebyś mi była wdzięczna!
- Więc dlaczego? - Tessa podniosła głos. - Z obowiązku? Bo Prawo mówi...
- Zrobiłem to, bo cie kocham! - prawie wykrzyczał, a kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, powtórzył ciszej: - Kocham cie, Tesso. Od chwili, kiedy się spotkaliśmy.
Tessa splotła ręce. Były lodowato zimne.
- Myślałam, że nie potrafisz być okrutniejszy niż wtedy na dachu. Myliłam się. To jest okrutniejsze.
- Umarł wrzeszcząc. - Szczerość Charlotte zaskoczyła Tessę.
- Jak miło to słyszeć. - Scott odstawił filiżankę na spodek.