Nie wierzę w rodzinę. Rodzina jest kłamstwem wymyślonym przez tego, kto urządził świat w taki sposób, żeby lepiej kontrolować ludzi, zmusić ich do przestrzegania zasad.
Nie do mnie należy sądzić. Ani do was. Nie macie prawa ani jej oskarżać, ani bronić. Bo nie jesteście ani w jej umyśle, ani w sercu.
Zima jest porą roku dla bogatych. Jeżeli jesteś bogaty, chłód dla ciebie to igraszka, kupujesz sobie futro, płacisz za ogrzewanie, jedziesz na narty. Ale jeżeli jesteś biedny, chłód staje się przekleństwem, a ty potrafisz wręcz znienawidzić ten biały krajobraz pod śniegiem.
Oczywiście pragnie, żebyś było chłopcem: urodzić się chłopcem to dla niego największa zasługa, znak wyższości. Biedak. To nie jego wina, również jemu naopowiadano, że Bóg jest starcem z białą brodą, że Maryja była inkubatorem, że bez Józefa nie znalazłaby nawet stajni, że ogień rozpalił mężczyzna zwany Prometeuszem. Nie pogardzam nim z tego powodu. A jednak mówię, że go nie potrzebuję, że go nie potrzebujemy.
Będą ci opowiadać mnóstwo historii o konieczności pracy, o radości, jaką daje praca, o godności związanej z pracą. Nie wierz im, nigdy. Chodzi o kolejne kłamstwo wymyślone dla wygody tego, kto zorganizował nasz świat. Praca jest szantażem i pozostaje nim, nawet jeśli ją lubisz. Pracujesz zawsze dla kogoś, nigdy dla samego siebie. Pracujesz zawsze z mozołem, nigdy z radością. I nigdy wtedy, kiedy masz ochotę.
Nie ma znaczenia, czy jest się dobrym, czy złym: życie tutaj od czego innego zależy. Zależy od relacji sił opartej na przemocy. Przeżycie jest wynikiem zadania gwałtu.
Dziś w nocy dowiedziałam się, że jesteś: kroplą życia, która wymknęła się nicości. Leżałam w mroku z szeroko otwartymi oczami i nagle poczułam absolutną pewność: tak, jesteś. Istniejesz.
Spróbuj zrozumieć: to nie jest strach przed innymi. Mnie nie obchodzą inni. To nie jest bojaźń przed Bogiem. Ja nie wierzę w Boga. To nie jest strach przed bólem. Nie boję się bólu. To strach przed tobą, przed tym przypadkiem, który cię wyrwał znikąd i wszczepił do mojego brzucha. Nigdy nie byłam gotowa, żeby cię przyjąć, choć bardzo ciebie oczekiwałam. Zawsze sobie stawiałam to okrutne pytanie: a jeśli ci się nie spodoba urodzenie się?
Moja mama, widzisz, nie chciała mnie. Poczęłam się przez omyłkę, w chwili czyjegoś roztargnienia.
Wiele kobiet zadaje sobie pytanie: mam wydać na świat dziecko, po co? Po to, żeby cierpiało głód, żeby znosiło zimno, żeby było zdradzane i obrażane, żeby umierało zabijane na wojnie lub z powodu jakiejś choroby? I te kobiety odrzucają nadzieję, że głód będzie zaspokojony, że chłód ustąpi przed ciepłem, że wierność i szacunek będą dziecku przyjaciółmi, że będzie ono żyło długo, próbując zwyciężyć choroby i wojny. Być może mają rację.
Jakie to ma znaczenie, że zostałeś poczęte przez przypadek bądź przez omyłkę - czy świat, w którym znaleźliśmy się, nie powstał przez przypadek czy przez omyłkę? Niektórzy utrzymują, że na początku nie było nic prócz wielkiego spokoju, ogromnej nieruchomej ciszy, a potem powstała iskra, coś się rozdarło i to, czego nie było, zaistniało.
Spotkasz ludzi, którzy dadzą się pokrajać za wolność, będą znosić męki, pójdą na śmierć. Mam nadzieję, że będziesz jednym z nich. Ale w tej samej chwili, w której dasz się zadręczyć dla wolności, zrozumiesz, że jej nie ma, a jeśli nawet była, to tylko w tym, że jej szukałeś: niczym marzenie, idea powstała z pamięci o życiu przed narodzeniem, z czasów, kiedy byłeś wolne, ponieważ byłeś samo.
Niepokój wbija mi igły w duszę, przeplatając się z uderzeniami szczęścia.
Istotnie, twarzy jeszcze nie ma. Nie ma też mózgu. Ja przemawiam do ciebie, dziecko, a ty o tym nie wiesz. W mroku, jaki cię otacza, nie wiesz nawet, że istniejesz: mogłabym się ciebie pozbyć, a ty byś wcale tego nie zauważyło. I nie umiałobyś w końcu ocenić, czy się skrzywdziłam czy obdarowałam.
Bóg jest wykrzyknikiem mającym skleić wszystkie skorupy rozbitego dzbana: jeśli ktoś w niego wierzy, to znaczy, że jest zmęczony, że już sam sobie nie potrafi poradzić. Ty nie jesteś zmęczona, bo jesteś chodzącym wątpieniem. Bóg jest dla ciebie znakiem zapytania, wręcz pierwszym znakiem zapytania z nieskończonego ciągu znaków zapytania. I tylko ten, kto się dręczy pytaniami, żeby znaleźć odpowiedzi, posuwa się do przodu; tylko ten, kto nie ulega potrzebie wygody, jaką jest wiara w Boga, uchwycenia się tratwy, żeby na niej odpocząć, może zaczynać od nowa; żeby wciąż na nowo sobie zaprzeczać, wciąż na nowo zadawać sobie ból.
(...) ludzie trudzą się, żeby zdobyć bogactwo albo miłość, albo wolność, walczą o swoje prawa, a kiedy je zdobędą, nie cieszą się z nich. Albo niszczą, co zdobyli, albo całkiem to lekceważą, sądząc może, że chcieliby się cofnąć, zacząć od nowa swoje batalie i udręki. Kiedy docieramy do mety, czujemy się zagubieni...
Co sobie myślisz, czym ja jestem: pojemnikiem, puszką, do której wkłada się przedmiot potrzebujący ochrony? Jestem kobietą, na Boga, jestem osobą. Nie mogę pozbyć się mózgu i zabronić mu myśleć. Nie mogę wyeliminować moich uczuć albo zakazać im ujawniania się. Nie mogę ignorować złości, wesela, bólu. Mam swoje reakcje, swoje zdziwienia, swoje smutki. Nawet gdybym mogła, nie chcę się ich wyrzec, żeby stać się wyłącznie fizjologiczną machiną służącą prokreacji i już! Dziecko, jesteś takie wymagające. (...) Dziecko, jeśli mamy pozostać razem, musimy zawrzeć umowę. Oto i ona. Robię na twoją rzecz ustępstwo: utyję, podaruję ci moje ciało. Ale nie umysł. Nie moje reakcje. Zatrzymam je dla siebie.
Dziecko, życie jest takie męczące. To wojna, która wybucha każdego dnia, a chwile radości są jedynie krótkimi przerwami i trzeba za nie płacić wysoką cenę.