Do diabła! - zakończyłem uderzając szklanką w stół - można ponosić ofiary mając z czego, ale nie można pozwalać na maltretowanie siebie...
Spełniony obowiązek powinien coś przynosić człowiekowi, gdyż inaczej byłby ofiarą, której nikt od nikogo nie ma prawa wymagać.
Pokaż mi pan jedno miasto, w którym nie ściskano by sobie mózgów jakimiś dogmatami, a - zrobię je stolicą świata i kolebką przyszłej ludzkości...
Zdawało mu się, że pękły w nim wszystkie nici łączące go z ludźmi, że są mu obojętni, że go nic nie obchodzi, co ich obchodzi.
Z konieczności połączymy się z waszym ludem, będziemy jego inteligencją, której dziś nie posiada...Nauczymy go naszej filozofii, naszej polityki, naszej ekonomii i z pewnością lepiej wyjdzie na nas aniżeli na swoich dotychczasowych przewodnikach...
Daje pieniądze, więc jest ostrożny. Dopóki dawał tylko słowo, był śmielszy!…
- ...Tęsknota.
- Za czym?
Wokulski drgnął.
- Za czym? No...za wszystkim...za krajem...
- Dlaczegożeś nie wracał?
- A cóż by mi dał powrót?...Zresztą - nie mogłem.
- Nie mogłeś? - powtórzył Ignacy.
- Nie mogłem...i basta! Nie miałem po co wracać...
...a do pokoju panny Izabeli sen jeszcze nie zapukał, odpędzany przez wspomnienia.
Wówczas przyszło mi na myśl, że tak daleko jestem od domu, ze dziś ostatnim między mną i wami łącznikiem są tylko te gwiazdy, że w tej chwili u was może nikt nie patrzy na nie, nikt o mnie nie pamięta, nikt!...Uczułem jakby wewnętrzne rozdarcie i wtedy dopiero przekonałem się, jak głęboką mam ranę w duszy.
No wyobraź sobie pan - taki miałem do niego interes, a ten tymczasem umarł sobie.
Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Czasy się zmieniają i my zmieniamy się w nich.
Szczególny kraj, w którym od tak dawna mieszkają obok siebie dwa całkiem różne narody: arystokracja i pospólstwo. Jeden mówi, że jest szlachetną rośliną, która ma prawo ssać glinę i mierzwę, a ten drugi albo przytakuje dzikim pretensjom, albo nie ma siły zaprotestować przeciw krzywdzie.
Cóż ja robię złego, że się kocham? Może trochę za późno, ależ przecież przez całe życie nie pozwalałem sobie na podobny zbytek.
Przemknął mu przez głowę wyraz: śmierć, i na chwilę uśmiechnął się. Wiedział, że śmierć nie rzuca się na odważnych; staje tylko naprzeciw nich jak zły pies i patrzy zielonymi oczyma: czy nie zmrużą powieki?
Która kobieta potrafi nie ulitować się nad sercem tak głęboko zranionym, a tak cichym w swojej boleści?
Teraz dopiero spostrzegłem, że popielata suknia staruszki jest w wielu miejscach po cerowana, i dziwna melancholia ogarnęła mnie na widok tych dwojga ludzi w poplamionym surducie i w pocerowanej sukni, którzy zachowywali się jak książęta. Nad nimi już przeszedł wszystko wyrównywający pług czasu.
Gdyby ci wszyscy ludzie - mówił sobie - byli podobni do mnie, Paryż wyglądałby jak szpital smutnych wariatów. Każdy trułby się jakimś widziadłem, ulice zamieniłyby się w kałuże, a domy w ruinę. Tymczasem oni biorą życie, jakim jest, uganiają się za praktycznymi celami, są szczęśliwi i tworzą arcydzieła.
Zdawało mu się, że powóz nie jedzie po bruku, ale po jego własnym mózgu.