Tylko gałązka litewskiego chmielu,
Wdziękami pruskiej topoli nęcona,
Pnąc się po wierzbach i, po wodnym zielu,
Śmiałe, jak dawniej, wyciąga ramiona
I rzekę kraśnym przeskakując wiankiem,
Na obcym brzegu łączy się z kochankiem.
Ja lubię moję kamienną zaciszę, Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę żywym, Gdy miły głos twój co wieczora słyszę. I w tej zaciszy można, Alfie drogi, Można by wszystkie cierpienia osłodzić;
Miałem imię Waltera, Alfa nazwisko przydano;
Imię było niemieckie, dusza litewska została.
Jam miłość, szczęście, jam niebo za młodu,
Umiał poświęcić dla sprawy narodu.
Krzyż na twych piersiach oczy me weselił,
W nim oglądałam przyszłe szczęścia hasło,
Niestety! z krzyża gdy piorun wystrzelił,
Wszystko dokoła ucichło, zgasło!
Nic nie żałuję, choć gorzkie łzy leję,
Boś wszystko odjął, zostawił nadzieję.
Teraz, skowronki, o nic was nie proszę,
Bo gdzież ma lecieć, po jakie rozkosze,
Kto poznał Boga wielkiego na niebie
I kochał męża wielkiego na ziemi?
Kto czeka, lata myślami ukraca;
Mówiłam sobie: on już może wraca,
Może już wrócił; czyż nie wolno żądać,
Gdy mam żyjąca zakopać się w grobie,
Abym cię mogła raz jeszcze oglądać,
Abym przynajmniej umarła przy tobie!
Alfie, nam lepiej takimi pozostać;
Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemi
Złączym się znowu ale nie na ziemi.
Płomień rozgryzie malowane dzieje,
Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,
Pieśń ujdzie cało...
Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świeży, Który dziś jeszcze był na twoim łonie, Na którym jeszcze świeża łezka płonie. Chcę go przed śmiercią na mym sercu złożyć, Chcę go ostatnim pożegnać wyrazem; Mam zginąć wkrótce, nagle; zgińmy razem.