Wszędzie - cisza. Tylko w powietrzu unosi się jeszcze zapach prochu, jasnym płomieniem dopala się auto więzienne, na jezdni leżą trupy pięciu gestapowców, gdzieś dalej trup oficera SS, na chodniku granatowy policjant. A na tę scenę bitewną jednego z najsławniejszych wyczynów Polski Podziemnej patrzą prastare mury władysławowskiego Arsenału, świadka insurekcji kościuszkowskiej i rebelii listopadowej 1830 roku.
Dla zrujnowanej Warszawy (dla stutysięcznych rzesz ciągle głodującej ludności, otrzymującej na kartki tylko chleb, drobne ilości cukru oraz od czasu do czasu 100 g mięsa) - te olbrzymie sklepy, za witrynami których widniały stosy soczystych kiełbas, wielkich szynek, połcie mięsa, wiązanki parówek i serdelków - te niemieckie sklepy Wohlfartha były nieznośną prowokacją.
Jednym z głównych zadań Małego Sabotażu było oddziaływanie na własne społeczeństwo, przyprowadzanie do porządku kanalii, uczenie ludzi o małym wyrobieniu obywatelskim rozumu, upowszechnianie haseł walki cywilnej.
Wrzesień 1939 roku był jednym z najstraszniejszych polskich miesięcy. Nie dlatego, że ponieśliśmy klęskę - niejedną już klęskę miał naród za sobą. Nawet nie dlatego, że klęska ta była tak gwałtowna i tak miażdżąca - na wojnach dramaty i gwałtowne zmiany sytuacji są zjawiskiem częstym. Potworność polskiej tragedii wrześniowej polegała na czym innym: na katastrofie psychicznej narodu, najzupełniej nie przygotowanego do tego, co się stało. Ogromny grzech obciąża sumienia polskiej propagandy i polskiego wychowania narodowego sprzed 1939 roku.
Mówiono i pisano tylko o naszej potędze i o zwycięstwach - nigdy o klęskach; w stosunku do wrogów używano tonu niemal wyłącznie lekceważącego, w instrukcjach i zarządzeniach unikano jak zarazy słów „ewakuacja”, „odwrót”. W wyniku tego wszystkiego zarówno społeczeństwo, jak i kierująca nim administracja, a nawet wojsko - były psychicznie gotowe do zwycięstw, lecz całkowicie nie przygotowane do klęski.
Sporty, ambicja, upór wyrabiały mu, rzecz oczywista, pewną sławę. Sława jednak koleżeńska była czymś, o co Zośka mało dbał. Nie starał się zjednać kolegów, nie szukał przyjaźni. Niekiedy zdawało się, że na całe swoje otoczenie patrzy jakby z dala, pomimo że wszystkim się interesował i każdemu starał się być pomocny.
Teraz znów siedzą u Hali oczyszczeni i niecierpliwie czekają na gotującą się herbatę. Właściwie siedzą tylko Hala i Rudy, który ze zgorszeniem patrzy na Zośkę. Zośka położył się na tapczanie i najpierw uśmiecha się w milczeniu, a potem parskać zaczyna jak młody źrebak.
- Czego się tak cieszysz? - pyta nieco podrażniony Rudy.
- Do diabła! Bo lubię jak, mi promienie słońca grzeją twarz.
Śmierć Alka była śmiercią w ich rozumieniu normalną. Normalnym losem żołnierskim. Jak każda śmierć - poruszyła najgłębsze, najwewnętrzniejsze uczucia tych, co pozostali. Ale nie kryła w sobie grozy piekieł. Stała się rzecz w pewnym sensie zwykła. Jest wojna - trudno. My strzelamy - i do nas strzelają. Wróg ma takie samo prawo do naszej krwi, jak my do jego. Alek uderzał we wroga - wróg uderzył w Alka. "Taka jest żołnierska dola, taki jest żołnierski los" - wypełniły się słowa piosenki. Ale śmierć Rudego? Włosy się jeżą na głowie tych, co widzieli to zmaltretowane ciało i słyszeli koszmarną opowieść. Tego zapomnieć się nie da. Tego wybaczyć nie można.
O Boże! Może gdybym się modliła, to straszne nie stałoby się? Tego dnia miałeś taką śmieszną, opadającą na oczy czuprynkę. [...] Potem - oczekiwanie na Ciebie, niepokój...I Ziutek, i ulica, deszcze... - A właściwie gdzie my idziemy? - Do szpitala!...Twoje oczy i usta! Musiałam się zmienić na twarzy, bo pytasz - czy jestem taki zmieniony?...Nie - podobnyś do Mamusi. Nawet Cię nie pocałowałam na dzień dobry...Kochany! Uśmiechałam się i mówiłam jakieś słowa, ale myśli były pozabijane, nieczułe...Kochany! Ostatnia rozmowa...ostatnia rozmowa...Pamiętasz, jak powiedziałeś: - Ja mam swojego fijołka! - A ja wielkiego fijoła!...A potem głaskałeś, jak zwykle, moje usta...Miałeś taki niespokojny, urywany oddech...Jeszcze się umartwiałeś, że ręce Ci nieładnie pachną...Kochany, ręce Twoje pachniały miętą...Pocałowałam Cię w czoło i w drzwiach posłałam Ci pocałunek, Ty pokiwałeś mi ręką z tym Twoim smutno-bolesnym uśmiechem...Serce umierało z przerażenia.
Patrzę na Twoją fotografię. Takiś na niej wesoły. Kochany. Nigdy nie mówiłam Ci o miłości, może dlatego, że Ty też nic nie mówiłeś...Byłeś w każdej mojej myśli. Widzę Ciebie...Słyszę Twoje kroki...Kocham Cię.
Basia do Alka w dniu swoich imienin.
Wiedzieli: przywódca-egocentryk - to niebezpieczeństwo, przywódca o typie przewodnika w pracach społecznych - to wartość społeczna.
Matka, najwierniejszy przyjaciel - dobry duch...Gdy przyjdą chmurne chwile, otacza silnym ramieniem, czułą opieką, zagoi rany życia, da nowe siły i poprowadzi w trudu bezkrwawy bój...Szepnijcie cicho: - Mamusiu, Twój syn Cię kocha! - To jej wystarczy za wszystko.
Zaczynano wstępem, złośliwym sloganem wypisywanym kredą na murach: "Tylko świnie siedzą w kinie". W druku slogan ten wygląda króciusieńko, ale gdy się to pisze dużymi literami na murze, staje się potwornym tasiemcem. Jego wypisywanie trwa, zda się, wieki; ponieważ zaś napis musi być czytelny, każdą literę należy pisać równo, starannie i bez pośpiechu. Jakaż świetna szkoła panowania nad sobą! Napisałeś pierwszą parę liter, a oto ubezpieczający Cię kolega ostrzega, że do rogu podchodzi przechodzień. Serce przyspiesza uderzenia, lecz dłoni nie wolno przyspieszyć ruchów kredy. Z drugiej strony ulicy słychać kroki. Niespokojny gwizd zabezpieczającego uderza w uszy. Fala krwi napływa do mózgu. Przełożona pokusa krzyczy wprost w duszy, by przerwać, cisnąć kredę, biec - ale dłoń spokojnie i równo kreśli koniec ostatniego słowa, potem również spokojnie kładzie kredę do kieszeni. Spokojnie i powoli zaczynasz iść w kierunku najbliższej przecznicy. Zwyciężyłeś sam siebie.
Cieszmy się życiem, zdrowiem, każdym dobrze przeżytym dniem, słońcem!
Każdego dnia omawiano plan bliższych i dalszych przeciw Paprockiemu zamierzeń, każdego dnia zamierzenia te wprowadzano w czyn. Najpierw posłano do Paprockiego parę perswadujących listów. Potem wytłuczono mu szyby. Potem na szeregu przystanków tramwajowych rozlepiono ogłoszenie, że mo in na sprzedaż, po rewelacyjnej cenie, bardzo w owych czasach poszukiwaną słoninę. Potem zaczęto go nękać i dręczyć kilkoma dziennie telefonami, tłumacząc, co to jest "Der Sturmer". Potem dano w "Nowym Kurierze Warszawskim" parę ogłoszeń o tym, że Paprocki ma na sprzedaż za pół darmo węgiel, którego chce się szybko wyzbyć. Potem na murach domu Paprockiego i sąsiednich wypisano o Paprockim szereg soczystych słów. Potem nalepiono na drzwiach restauracji klepsydrę żałobną o zgonie Paprockiego. I znów wytłuczono mu szyby.
Zrobiłem odkrycie, że na świecie prócz konspiratorów istnieją także ich matki, ojcowie, siostry i żony. Nie bardzo jestem pewien, kogo opiewać musi pieśń gminna: konspiratora, przystrojonego we wspaniałe szaty bohaterstwa, czy wylękłą matkę, co wieczór przeżywającą na nowo męki czekania...
Obserwowałem burzę...Niszczy, łamie, psuje. Ale czy tylko? Po nawałnicy trawa się mocnej zieleni, drzewa szybciej rosną, przyroda odżywa, człowiek młodnieje. Lżej się oddycha, mocniej stąpa, choć za ruiną i wyrwą w zagonie serce płacze...W burze walkę toczymy, w zmaganiu siły zwiększamy. A potem mamy spokój i rześki powiew mocy.
Walka prowadzona dziś jest koniecznością i potrzebą, ale przecież istnieć będzie dzień jutrzejszy.
Łatwiej u nas o wielkie czyny w chwilach zapału niż o wytrwałość i codzienne bohaterstwo przy znoszeniu trudnych obowiązków. Łatwiej u nas umrzeć dla Ojczyzny, niż ofiarnie dla niej żyć.
Jeśli w jakimś człowieku zespolą się zdolności przywódcze z nieprzeciętną inteligencją i charakterem, formuje się wtedy jednostka, przed którą może nie być osiągnięć niemożliwych.
Przed oczyma beztroskiej wyobraźni przesuwały się potężne polskie czołgi, niezwyciężone pułki polskiej piechoty, i naród cały zjednoczony i zwarty wokół naczelnego wodza i rządu. Niech no tylko Hitler spróbuje! Odechce mu się wojny już po paru miesiącach.