Przedkładając tedy śmierć nad więzienie, dokazywałem cudów. I to mnie przekonało, że zbytnia troska o życie jest niemal zawsze jedyną przeszkodą w wykonaniu tych zamiarów, które wymagają szybkiej decyzji, energicznej realizacji i ryzyka. Rzeczywiście - gdy ktoś raz zaryzykuje życiem, przewyższa przez to innych ludzi, albo raczej inni ludzie już nie są mu równi; a ktokolwiek raz powziął taką decyzję, czuje od razu, jak rosną jego siły i rozszerzają się przed nim horyzonty.
Może to, co powiem, wyda wam się dziwne, panowie socjaliści, zwolennicy postępu i humanitaryzmu; nie przejmuję się bliźnimi, nie staram się ochraniać społeczeństwa, które mnie nie chroni w żaden sposób, powiem więcej - które jeśli zajmuje się mną, to po to zazwyczaj, by mi szkodzić; a sądzę, że bliźni i społeczeństwo winni mi wdzięczność, jeśli zachowuje wobec nich neutralność, nie szanując ich zarazem wcale.
Ludzie starają się upraszczać wynalazki skomplikowane, boć prostota jest zawsze doskonała.
Niech tam filozofowie mówią, co chcą, ale człowiek praktyczny wie doskonale, że pieniądz pociesza w niejednym wypadku.
Ludzie prawdziwie szlachetni zawsze gotowi są współczuć, gdy nieszczęście ich wrogów przekracza granice nienawiści, jaką do nich powzięli.
[...] na świecie nie ma ani szczęścia ani nieszczęścia, tylko przeciwieństwo jednego stanu do drugiego. Jedynie ten, kto poznał najstraszniejsze niepowodzenia, może docenić, czym jest największa radość. Trzeba chcieć najpierw umrzeć [...], bo wiedzieć, jak dobrze jest żyć.
Bo zbrodnia przyprawia cię o taki wstręt, że nawet o niej nie pomyślisz. (…) Zresztą w sprawach zwykłych, niejako dozwolonych, nasze naturalne pragnienia dają nam znak, że nie zbaczamy z właściwej drogi. Tygrys, co chłepcze krew, bo tak jego natura, gatunek, przeznaczenie, potrzebuje tylko jednego: by jego węch doniósł mu, że w pobliżu znajduje się zdobycz. Natychmiast rzuca się ku tej zdobyczy, spada na nią i rozrywa. Po prostu idzie za głosem instynktu. Ale w człowieku krew budzi wstręt; to nie prawa socjalne powstrzymują ludzi od zbrodni, ale prawa naturalne.
Ale człowiek tej miary, co Monte Christo, nie mógł długo poddawać się melancholii, która ożywia serca pospolite nadając im rzekomą oryginalność, ale serca wyjątkowe - zabija.
Wiem, że świat to salon, z którego trzeba wyjść grzecznie i uczciwie, to znaczy, ukłonić się i zapłacić wcześniej wszystkie długi z hazardu.
Może to, co powiem, wyda wam się dziwaczne, panowie socjaliści, zwolennicy postępu i humanitaryzmu: nie troszczę się nigdy o bliźniego i nigdy nie staram się chronić społeczności, która nie daje mi żadnej ochrony, więcej: jeśli zajmuje się mną, to na ogół jedynie w tym celu, żeby mi szkodzić; bliźni więc i społeczeństwo winni mi są wdzięczność, jeśli nie szacując ich wcale, zachowuję wobec nich neutralność.
Śmierć jest zawsze zapomnieniem, czyli odpoczynkiem. Kto żyć przestaje, przestaje i cierpieć.
Polityka przyuczyła cię kpić ze wszystkiego, a politycy zazwyczaj w nic nie wierzą.
[...] szczęście zaś, czyni zacnymi nawet złych.
A społeczeństwo osiągnie doskonałość dopiero wtedy, kiedy nauczy się tworzyć i zabijać jak Bóg; zabijać już umie, to znaczy jest w połowie drogi.
Bo ja, widzi pan, dojrzałem jako żołnierz; nie kochałem do dwudziestego dziewiątego roku życia, gdyż uczucia, których doświadczałem wcześniej, nie zasługiwały na miano miłości. Owóż mając lat dwadzieścia dziewięć ujrzałem Walentynę: kocham ją prawie dwa lata i od dwóch lat czytałem w jej sercu cnoty dziewicy i małżonki wypisane ręką Pana. Bo to serce otwarło się przede mną niby księga.
Hrabio, zaznałem dzięki Walentynie szczęścia niezmiernego, nieskończonego, tajemniczego, szczęścia boskiego i zbyt wielkiego jak na ten świat; ale skoro było to szczęście ziemskie, nie ma dla mnie na tej ziemi bez Walentyny nic oprócz łez i rozpaczy.
Często się zdarza, że gracz traci nie tylko to, co ma, ale i to, czego nie posiada.
Nie po to tylko ma się przyjaciół, żeby fundować im lampkę wina, lecz również po to, by przeszkodzić, kiedy któryś ma zamiar wychłeptać ze cztery kwarty wody!
Dzień składa się z dwudziestu czterech godzin, godzina z sześćdziesięciu minut a minuta z sześćdziesięciu sekund; sporo można zdziałać przez osiemdziesiąt sześć tysięcy czterysta sekund.
Do diabła! Kto zamierza zgładzić duchownego, wybiera zwykle inny rodzaj broni, zwłaszcza gdy ów duchowny jest może jego rodzonym ojcem.