Nie wiem, czy świat można uratować; wymagałoby to ogromnej, prawie nieprawdopodobnej wolty. Ale skoro nie możemy uratować świata, to przynajmniej dowiedzmy się, czym jest i gdzie wylądowaliśmy.
Wałęsałem się po ulicach trupów, które poruszały się i mówiły, które miały nazwiska i dobytek, i odczuwały dumę, ale naprawdę były martwe. Każdy zaułek z twarzami stawał się koszmarnym snem - wredne, suche jak pieprz, twarze-muszle klozetowe...Po obejrzeniu parady takich twarzy zataczałem się jak po ciosie, nie z głodu, ale z powodu świadomości, że żyję i zawsze będę żył w tym życiu, w świecie umarłych.
Potrzeba nam pojedynczego bohatera, który stanie po stronie przegranych, Don Kichota od wiatraków, tu i teraz, a jak już nam się będzie wydawało, że go znaleźliśmy, to później zobaczymy, że łamie się chlebem z wrogiem, uśmiecha, uchyla kapelusza, jakby myślał, że skończeni z nas głupcy, bośmy w niego uwierzyli, no i skończonymi głupcami jesteśmy.
Za mało jest życia w jednym człowieku, żeby ujarzmił Sztukę, a cóż dopiero ludzi na świecie, by ją skrytykować.
Styl to brak osłony.
Styl to brak fasady.
Styl to największa naturalność.
Styl to jeden człowiek samotny pośród
miliardów innych ludzi.
Otaczają nas umarli, którzy zdobyli władzę, bo żeby zdobyć władzę, trzeba koniecznie najpierw umrzeć.
Nie zostawiajmy życia na łasce idiotów, żeby je rozlali jak jakąś marną owsiankę (...).
Najlepsi nie zawsze docierają na szczyt, tak samo w literaturze, jak muzyce, malarstwie, aktorstwie, polityce czy czymkolwiek, cholera. To nic nowego w dziejach Ludzkości.
Ale pisanie to dziwna sprawa: nigdy donikąd się nie dociera; można być blisko, ale nigdy u celu.
Publiczność Artystyczna zawsze jest nieprzyzwoita. Bardziej podziwia człowieka za to, jak żyje, a nie za to, co tworzy. Szczególnie lubi szaleńców, morderców, nałogowców, samobójstwa, przypadki głodu...a jednak publiczność Artystyczna, która później otacza szacunkiem jednego z takich, to ta sama publiczność, która wpędziła go w wódę, obłęd, narkotyki, bo nie potrafił znieść widoku ich ryjów albo postępowania.
Kiedy ciągle przychodzi mnóstwo nijakich ludzi, trzeba być wobec nich okrutnym, bo oni są okrutni wobec ciebie. Trzeba ich wykopać na ulicę. Bywają i tacy, którzy dają jakieś wkupne, przynoszą własną energię i własne światło, ale z większości pozostałych nie ma żadnego pożytku, ani dla ciebie, ani dla nich samych. Tolerowanie zmarłych jest niehumanitarne, bo tylko pogłębia ich śmierć, poza tym zostawiają jej mnóstwo, gdy już w końcu sobie pójdą.
Dzikie uwielbienie to choroba wywołana tym, że tłum nie ma szpiku w kościach, duszy, nic nie ma, więc szuka czegoś, czego można się uczepić w tej pustce.
Śmierć, w końcu, jest nudziarą - niczym więcej niż opuszczeniem rolety. Na ogół nie umieramy od razu, tylko kawałek po kawałku, krok po kroku. Młodym najtrudniej umierać i najtrudniej żyć i niczego nie rozumieją.
Odziedziczona zamożność jest chorobą; odbiera nam charakter, bo nigdy nie musimy udowadniać, że go mamy.
Dni spędzone w pierdlu, wariatkowie i tanich hotelach dają nam większe pojęcie o tym, skąd się bierze słońce, niż cała praktyczna wiedza Shakespeare'a, Keatsa, Shelleya...
Zawsze dobrze jest dowiedzieć się, że jednak możemy żyć bez osoby, bez której, jak nam się wydaje, żyć nie umiemy.
Samobójstwo było moją najsilniejszą bronią. Myśl o nim oznaczała przestrzeń; myśl, że klatka nie jest do końca zamknięta, dodawała mi siły, by w tej klatce wytrzymać.