Z historią jest jak z mięsnym pasztetem – nie należy się przyglądać, jak się go przyrządza.
Rzeczy i wydarzenia, do których odnoszą się symbole, należą do wspólnie wykluczających się sfer doświadczeń.
Jak bardzo ekspresywne by nie były, symbole nigdy nie mogą stać się rzeczami, które reprezentują.
To aby ludzkość kiedykolwiek mogła obejść się bez Sztucznych Rajów, wydaje się mało prawdopodobne.
Literacka czy naukowa, ogólna czy specjalistyczna, cała nasza edukacja jest zdominowana przez słowa i tym samym nie udaje jej się osiągnąć tego, co powinna. Zamiast przekształcać dzieci w wszechstronnie rozwiniętych dorosłych, produkuje studentów nauk przyrodniczych, którzy są zupełnie nieświadomi Przyrody jako pierwotnego faktu doświadczenia, wydaje na świat studentów humanistyki, którzy nie wiedzą nic o humanitaryzmie, swoim lub czyimkolwiek.
"Tak właśnie powinno się wiedzieć, jakie rzeczy naprawdę są" A jednak pojawiły się zastrzeżenia. Gdyby bowiem ktoś widział zawsze właśnie tak, nigdy by nie chciał robić nic innego. Jedynie patrzeć, jedynie być boską nie-jaźnią kwiatu, książki, krzesła, flaneli.
Prawdziwie zbawiennym darem jest widzieć siebie tak, jak widzą nas inni. Nie mniej ważna jest umiejętność postrzegania innych tak, jak oni sami siebie postrzegają.
W przerwach pomiędzy doznawanymi przez siebie objawieniami osoba zażywająca meskalinę zdaje się odczuwać, że chociaż w pewien sposób wszystko jest w cudowny sposób tak jak powinno być, w inny sposób coś jest nie tak.
Przynajmniej połowa całej moralności jest negatywna i polega na unikaniu wyrządzania krzywdy.
Róża jest różą. Ale te nogi krzesła były nogami krzesła i zarazem były św. Michałem i wszystkimi aniołami.
Każda jednostka jest zarazem beneficjentem i ofiarą tradycji językowej, w której się rodzi; beneficjentem, jako ze język daje dostęp do zebranej wiedzy i doświadczeń innych ludzi, ofiarą, ponieważ utwierdza ją to w przekonaniu, ze ograniczona świadomość jest jedyną świadomością i zniekształca jej zmysł rzeczywistości, tak, że jest aż zbyt chętna, by uznać swoje koncepcje jako dane, swoje słowa jako prawdziwe zjawiska. To, co w języku religii nazywane jest ,,tym światem", jest wszechświatem zredukowanej świadomości, wyrażanej i, jak by nie było, spetryfikowanej przez język. Różne „inne światy", z którymi istoty ludzkie nieregularnie nawiązują kontakt, są wieloma elementami pełnej świadomości przynależnej Wolnemu Umysłowi.
Wróciliśmy do domu, a ja powróciłem do tego upajającego, choć głęboko niesatysfakcjonującego stanu znanego jako "bycie przy zdrowych zmysłach".
W świecie wewnętrznym nie ma ani pracy ani monotonii. Odwiedzamy go jedynie w snach i rozmyślaniach, a jego obecność jest tak duża, że nigdy nie trafimy do tego samego świata dwa razy z rzędu.
Tak jak kwiaty - rozbłyskiwały, gdy na nie patrzyłem, jaśniejszymi kolorami, głębszym znaczeniem. Książki czerwone jak rubiny, szmaragdowe książki, książki obłożone w biały nefryt, książki z agatu, akwamaryny, żółtego topazu, książki z lapis lazuli których kolor był tak intensywny, tak wewnętrznie pełen znaczenia, że wyglądały jakby miały opuścić półki, by jeszcze bardziej narzucać się mojej uwadze.
Kiedy czujemy się dziedzicami wszechświata, kiedy wszystkie rzeczy postrzegamy jako nieskończone i święte, jaki motyw może nas skłonić do pożądliwości czy pewności siebie, do poszukiwania władzy czy posępnych form przyjemności?
Sztuka, jak sądzę, jest przeznaczona jedynie dla początkujących czy dla tych, którzy zdecydowanie zabrnęli w ślepą uliczkę i postanowili się zadowalać ekstraktem Istotowości, symbolami, a nie tym, co odwzorowują, elegancko sporządzonym przepisem, a nie rzeczywistym obiadem.
A jednak [...] to nie ma znaczenia, że jest we fragmentach. Całość jest zdezorganizowana. Ale każdy indywidualny fragment zachowuje porządek, reprezentuje Wyższy Porządek. Ten Wyższy Porządek przeważa nawet w dezintegracji. Całość obecna jest nawet w porozbijanych fragmentach. Być może jeszcze wyraźniej obecna niż w całkowicie spójnej sztuce. Przynajmniej człowiek nie jest zmamiony poczuciem fałszywego bezpieczeństwa przez czysto ludzki, czysto sfabrykowany porządek. Musisz polegać na swoim bezpośrednim postrzeganiu ostatecznego porządku. W pewnym więc sensie dezintegracja posiada swoje zalety. Ale oczywiście jest to niebezpieczne, okropnie niebezpieczne. Przypuśćmy, że nie mógłbyś wrócić z chaosu...
Niezliczona liczba ludzi jest spragniona autotranscendencji i z zadowoleniem odnalazłaby ją w kościele. Ale, niestety, "głodne owieczki czekają, lecz pozostają nie nakarmione". Biorą udział w obrzędach, słuchają kazań, powtarzają modlitwy; ale ich pragnienie pozostaje nie zaspokojone. Rozczarowani, uciekają się do butelki. Przynajmniej przez pewien czas i w pewnej mierze jest to skuteczne. Mogą nadal jeszcze bywać w kościele; ale nie ma on dla nich większego znaczenia niż Muzyczny Bank z Erewhon Butlera. Nadal mogą uznawać Boga; ale jest on Bogiem tylko na poziomie słownym, tylko w czysto pickwikowskim sensie. Rzeczywistym obiektem kultu jest butelka, a jedynym religijnym przeżyciem jest stan niepohamowanej i przebojowej euforii, która towarzyszy spożyciu trzeciego cocktailu.