Panie stojące w drzwiach wróciły do kuchni. Niektórzy spoglądali na zegarki. Komuś zaburczało w żołądku. Patrząc na setkę zgromadzonych w sali alkoholików, Dan uświadomił sobie coś zdumiewającego: to, co zrobił, nie wzbudziło w nich wstrętu. Nawet nie zaskoczyło. Słyszeli gorsze rzeczy.
- Wydawało mi się, że dobrze ci na Eliot Street. Pauline Robertson myśli, że srasz fiołkami. Wiem to, bo śpiewam z nią w chórze kościelnym.
- Jaki jest twój ulubiony hymn? - spytał Dan. - „Uwielbiajcie Pana, psia mać wasza w mordę kopana?”
Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.
Ludzie rzadko patrzą na to, co jest ponad linią wzroku, to udowodniony fakt.
Po tym, jak ukradł siedemdziesiąt dolarów samotnej matce nadużywającej narkotyków i alkoholu, zabranie magicznego dywanu lumpowi wydawało się drobiazgiem. I może dlatego czuł się mały jak nigdy.
Na miękkich nogach poszedł do kuchni, stanął na krześle i wysikał się do zlewu. Potem obudził mamę i powiedział jej, żeby nie wchodziła do łazienki, bo tam jest coś złego. Zrobiwszy to, wrócił do łóżka i zagrzebał się głęboko w pościeli Chciał zostać tam na zawsze i wstawać tylko po to, żeby wysikać się do zlewu.
Pani Massey wróciła tydzień później. Znów była w łazience, tym razem w wannie. Danny’ego to nie zaskoczyło. Bądź co bądź, w wannie umarła.
Małe ptaszki - ćwirki, jak nazywała je matka Danny’ego - wbiegały w fale i wybiegały z powrotem na brzeg.
- Nie boję się piekła. Żyłem uczciwie, a poza tym nie wierzę, że piekło w ogóle istnieje. Boję się, że nie ma nic [...]. Przedtem nie było nic, więc czy nie jest logiczne, że nic nie ma potem?
Ona jest w domu, pomyślał Dan. Jeśli ciało człowieka to jego dom, tam właśnie jest.
[...] w prowadzącym tam krytym pasażu na pewno było zimno jak w psiarni. Albo u Eskimosa w wychodku. Czy jak to się mówi.
- [...] Dlaczego alkoholik pije?
- Bo jest alkoholikiem.
- Brawo. Prosta sprawa. Jak przebijesz się przez cały ten psychobełkot, dotrzesz do nagiej prawdy. Piliśmy, bo jesteśmy pijakami.
Kropla wody czy jadu?
To prawdziwy wąż czy wąż gaśniczy?
Kto to może powiedzieć, mój drogi Redrum, Redrum drogi mój?
Kto to może powiedzieć?
- Pomóc w czymś? - spytał sprzedawca i Dan wiedział
(pierdolona jasność pierdolone pierdoleństwo)
że ten człowiek się go boi. Czemu tu się dziwić? Z rozczochranymi od snu włosami, podkrążonymi oczami i rozedrganymi, niepewnymi ruchami musiał wyglądać jak ćpun na głodzie, który zastanawia się, czy wyciągnąć swoją wierną spluwę i zażądać wszystkich pieniędzy z kasy, czy jednak nie.
Dawno, dawno temu Dan przysiągł sobie, że w ten nałóg nigdy nie wpadnie. Z czasem doszedł do wniosku, że życie to pasmo ironicznych pułapek.
(...) To z kolei przypomniało mu jakiś wiersz, który mówi o tym, że możesz uciekac całymi latami, ale w końcu i tak stajesz twarzą w twarz ze sobą w pokoju hotelowym, z nagą żarówką nad głową i rewolwerem na stole.
Patty przyniosła wielką salaterkę budyniu waniliowego – z nie jedną, lecz dwiema wisienkami na wierzchu – i postawiła przed Danem.
– Jedz. Na koszt firmy. Jesteś za chudy.
– A ja to co, skarbie? – spytał Casey.
Patty pociągnęła nosem.
– Ty to jesteś konisko. Chcesz, to ci przyniosę Pływającego Badyla. To taki drink. Wykałaczka w wodzie.
Niewiele było zasad, którymi się kierował w życiu, ale jedna z nich głosiła, że zawsze trzeba mieć dobre układy ze swoją gospodynią; nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz musiał poprosić o prolongatę komornego.