Zbiór opowiadań w których świat feudalny łączy się ze światem cybernetycznym.
Otóż między "wszędzie" a "prawie że nigdzie" jest różnica ogromna i ta jest twoim normalnym życiowym udziałem, bo zawsze byłeś w jednym, jedynym miejscu naraz. Natomiast między "prawie że nigdzie" a "nigdzie" zachodzi różnica, mówiąc prawdę, mikroskopijna. Tak zatem matematyka wrażeń dowodzi, że już teraz właściwie ledwo że żyjesz, bo niemal wszędzie jesteś nieobecny, właśnie jak nieboszczyk!
Zresztą, co też mówić o śnie! Sen jest tylko tam, gdzie istnieje także jawa, do której można powrócić, ale gdzie jej nie ma, gdzie nie ma nic oprócz snu, tam on już jest jedyną rzeczywistością, a więc jawą. Okropność!
Cóż wiemy naprawdę o powstaniu Kosmosu? Pustkę tak obszerną można wypełniać legendami i mitami. Pragnąłem, w mitologizowaniu, dojść granic nieprawdopodobieństwa i myślę, że byłem tego bliski. Ty i tak wiesz o tym, więc chcesz tylko zapytać, czy doprawdy Kosmos jest śmieszny. Ale na to pytanie każdy musi sam sobie odpowiedzieć.
Jam jest robot młody, nie boję się wody, bo gdzie woda, to ja hyc, nie boję się nic a nic, od nocy do rana, danaż moja dana!!
Król rozrastał się z wolna a nieustannie, wielopiętrowy, dokładnie połączony, potęgowany podstacjami personalistycznymi, aż stał się całym miastem stołecznym i nie zatrzymał się na jego granicach. Humor mu się poprawił. Krewnych nie było, oleju ani cugów już się nie bał, bo nie potrzebował i kroku postąpić, skoro był wszędzie naraz. — Państwo, to ja — powiadał nie bez kozery, gdyż oprócz niego, zaludniającego rzędami elektrycznych budowli place i aleje, nikt już nie mieszkał w stolicy; oprócz, rzecz jasna, odkurzycieli królewskich i przybocznych ście-raczy prochów; czuwali oni nad królewskim myśleniem, które płynęło z gmachu do gmachu. Tak krążyło milami po całym mieście zadowolenie króla Murdasa, że udało mu się zyskać wielkość doczesną i dosłowną, a nadto schować się wszędzie, jak nakazywała wróżba, bo był wszak wszechobecny w całym państwie.
Smok zaś zaczął się od siebie odejmować, najpierw odjął sobie ogon, potem nogi, potem korpus, a wreszcie, gdy widział, że coś nie tak, zawahał się, ale z samego rozpędu odejmowanie szło dalej, odjął sobie głowę i zostało zero, czyli nic: nie było już elektrosmoka!
Froton zdumiał się, ale nie pokazał tego po sobie; już to rozmaite fanaberie trzymają się możnych — przypatrzył się więc uważnie Dioptrykowi, zajrzał mu do środka, obstukał go, opukał i rzekł:
— Wasza Wielmożność, mógłbym wam wykręcić środkową część ogona...
— Nie, nie chcę! — odparł żywo Dioptryk. — Szkoda mi ogona! Jest zbyt piękny!
— A więc może odkręcić nogi? — spytał Froton. — Są wszak zbyteczne całkiem. I rzeczywiście, Argonautycy nie używają nóg; są one pozostałością po starodawnych czasach, kiedy to jeszcze przodkowie ich bytowali na suszy. Lecz Dioptryk dopiero teraz się rozgniewał:
— Ach, ty durniu żelazny! Czy nie wiesz o tym, że tylko nam, wysoko urodzonym, wolno mieć nogi?! Jak śmiesz pozbawiać mię tych insygniów szlachectwa!!
— Najpokorniej przepraszam Waszą Wielmożność...Ale co mogę w takim razie odkręcić?
Zrozumiał Dioptryk, że tak się opierając niczego nie uzyska. Burknął więc:
— Rób, jak uważasz...Zmierzył go Froton, postukał, popukał i rzekł:
— Za pozwoleniem Waszej Wielmożności, mógłbym odkręcić głowę...
— Oszalałeś chyba! Jakże mogę zostać bez głowy? Czym będę myślał?
— Ach, to nic, panie! Czcigodny umysł Waszej Wielmożności wsadzę do brzucha — jest tam sporo miejsca...
Nie ma tarczy, której nie przebije miecz dość potężny, ani miecza, który się na twardej tarczy nie wyszczerbi.
Wszystko, cokolwiek istnieje, bywa przedmiotem drwin. Nie ostoi się wobec nich żadna godność, wiadomo bowiem, że ten i ów śmie podrwiwać nawet z królewskiego majestatu. Śmiech uderza w trony i państwa. Jedne ludy drwią z innych lub z samych siebie. Bywało, że wyszydzano to nawet, co nie istnieje — czyż nie śmiano się z mitycznych bogów? Nawet zjawiska pełne powagi, ba — tragiczne, bywają przedmiotem żartów. Dość wspomnieć o humorze cmentarnym, o pokpiwaniu ze śmierci i nieboszczyków. Zresztą szyderstwo nie zatrzymało się w atakach i wobec ciał niebieskich. Weźmy choćby słońce lub księżyc. Księżyc bywa przedstawiany jako chytry chudzielec z rogatą czapką błazeńską i wystającym jak sierp podbródkiem, słońce zaś jako pyzaty, poczciwy grubas w rozczochranej aureoli. A jednak, choć przedmiotem kpin jest zarówno królestwo życia jak i śmierci, zarówno rzeczy małe jak wielkie, jest coś, czego nikt dotąd nie ośmielił się wyszydzić ani wyśmiać. Przy tym owa rzecz nie należy do rzędu takich, o których dałoby się zapomnieć, które ujść mogą uwagi, albowiem idzie o wszystko, co istnieje, to znaczy o Kosmos. Jeżeli zaś zastanowisz się nad tym, królu, pojmiesz, jak bardzo jest Kosmos śmieszny...
Oho! — rzekł sobie Kwarcowy — niedobrze! Nic po tym, byle tylko nie myśleć, a będzie dobra nasza!
- Sporządzić mogę wszystko, co mi przyjdzie do głowy - mówił Mikromił - ale znów nie wszystko do niej przychodzi. To ogranicza mnie, jak i ciebie - nie potrafimy bowiem pomyśleć wszystkiego, co jest do pomyślenia, i może być tak, że właśnie jakąś inna rzecz, nie ta, którą pomyśleliśmy i którą robimy, godniejsza byłaby urzeczywistnienia!
Należy stworzyć ogólną teorię zwalczania elektro-smoków, której smok księżycowy będzie wypadkiem szczególnym, bardzo łatwym do rozwiązania.
Pragnę się zadziwić, a jestem nudzony, łaknę wstrząśnienia, a słyszę jałowe bajędy, żądam niezwykłości, a częstują mnie płaskimi pochlebstwami.
Niech będzie mądry, ale nie lgnie nazbyt do ksiąg, nadmiar bowiem wiedzy poraża chęć czynu.
Dziwna rzecz, doprawdy, jak nierozumnym stworzeniem jest istota rozumna, zwłaszcza przyciśnięta okolicznościami.
Jakże fałszywe i niemądre jest lękanie się śmierci jako stanu, który zasługuje raczej na apologię! Cóż może się równać z doskonałością nieistnienia? Zapewne, prowadząca doń agonia, jako taka, nie stanowi zjawiska atrakcyjnego, ale z drugiej strony nie było jeszcze nikogo tak słabego duchem czy ciałem, kto by jej nie wytrzymał i nie potrafił całkowicie, bez reszty i do samiuteńkiego końca skonać.
- Nie jest dobrze - rzekł sobie - ale i całkiem źle też nie jest. Bo przegrałbym niechybnie dopiero wówczas, jeśliby mi i rozum ukradli!
- I cóż powie ta kruszyna? – spytał. – Czymże może być jej wiedza wobec tej otchłani myślenia galaktycznego, rozumowania mgławicowego, w której słońca słońcom myśl przekazują, grawitacja je potężna wzmacnia, gwiazdy wybuchające przydają blasku konceptom, a ciemność międzyplanetarna zogromnia namysł?
Żyć to znaczy mieć przyszłość, która zamienia się w teraźniejszość.
Głupstwo rozmnożone nie przestaje być głupstwem, potęguje się tylko jego śmieszność.