Debiut Witkacego, powieść wydana drukiem po raz pierwszy dopiero w 1972 roku. Większość interpretacji upatruje tą powieść jako mocno nasyconą autobiografią.
Nie mam nikogo. To jest cielę, i to głupie cielę, a tamta demoniczna świnia także jest głupia jak but. To dopiero wlazłem.
Mam wrażenie, że są rzeczy takie, których zmienić nie można. Nie można łamać zasadniczych praw swojej duszy, bo to się mści.
Absolutnie nie wiedział, czy to, co słyszał, było zupełną brednią, czy też genialną, pełną zawrotnych głębi dywagacją. O tym, że to nie był żaden dramat, nie wątpił wcale.
- Ja tworzę naprawdę życie - odpowiedział dumnie Brummel.
- Nie, to sztuka pana tworzy, panie Brummel, a nie pan życie. Dlatego sztuka pana tworzy, i to w najgorszy sposób. Pan ze sztuki korzysta, aby mieć siłę. Pan się tym narkotyzuje, panie Brummel.
A w życiu pan depce NIC nogami obiema. Dlatego pan mówi, ze przeżycia nie mają wartości. To jasne.
Stanąłem do walki ze swoim bezwładem wewnętrznym, z obserwatorem mnożącym się w nieskończoność, który uniemożliwiał wszelki czyn istotny.
Chcę, abyśmy mogli być dla siebie nie jeszcze jednym powodem do rozpraszania się na drobnostki, tylko przeciwnie, aby stosunek nasz był czymś, co pogłębić może pojmowanie życia. Chcę, abyśmy mogli byc dla siebie prawie, że samotnością. Do tego potrzebny jest pewien brak halasliwosci, powiedziałbym nawet, pewnego gatunku nuda wewnętrzna, która należy przetrzymać, nie zapychajac jej byle jakimi wypadkami.
I poza tym niedostępnym, niezrozumiałym, a jednocześnie tak rzeczywiście istniejącym jej ciałem odczuwał istnienie już zupełnie niepojetej dla niego metafizycznej istoty, jej samej w sobie, takiej, jaka była w bezwzględnej samotności swych najskrytszych myśli, poza granicą wszelkiego możliwego zrozumienia.
Nos miał złamany prawie pod kątem prostym, a na linii równoległej do poziomu opieramy się złote okulary. Za nimi kryly się szare, przenikliwe oczy notorycznego hipnotyzera.
Dla nich życie miało dlatego urok, że z tej siły twórczej, która ty tworzysz przy pomocy przezwyciezania siebie i ciągłej drobiazgowej pracy nad sobą, mieli aż po same gardła.
Zaczynał czuć się fatalnie. W tłumie ludzi tych, określonych, skończonych, zajmujących określone stanowiska, mających wyraźne miejsce w narodzie, czy nawet wszechświecie, pojął nagle całą nikłość swoją...
Nie umiał uchwycić ze swoich stanów nic wariackiego, a jednak czuł się czasem sobie samemu zupełnie obcym i zaczynał się obawiać, że może skończyć obłąkaniem, nieznacznie, sam nic o tym nie wiedząc.
Zrozum, że najistotniejszą rzeczą jest brak kłamstwa wobec siebie samego. Musisz zacząć jasno zdawać sobie sprawę z tego, co sama przed sobą, przez brak odwagi, chcesz ukryć...
Bungo chciał początkowo wydobyć ją z tego życiowego marazmu, ale przekonał się wkrótce, że ma do czynienia z głęboką, powoli postępującą psychozą, wobec której czuł się zupełnie bezsilnym. Mówił do niej wiele, ona słuchała go milcząc, i czasem jednym słowem dawała poznać, że rozumie wszystko i Bungo czuł, że niezależnie od jej życiowego pesymizmu ona widzi wiele rzeczy jaśniej i prościej od niego.
Najgorszą rzeczą właśnie jest to, że u nas wszyscy czują obowiązek zajmowania się losem narodu. Zajmują się tym ludzie najbardziej niepowołani.
Tylko ty myślisz, że z kobietą można być sobą, i w tym mylisz się bardzo. Kobieta potrzebuje, żeby ją okłamywać. Jedna chce tego w formie bardzo wyrafinowanej, inne, z typu kokot, potrzebują tego w formie jak najbardziej brutalnej. Jest inny typ mężczyzn, którzy nigdy nie robią z kobiet problemów istotnych. Ci kłamać nie potrzebują. Ale jeżeli ktoś z naszego gatunku chce mieć kobietę, prawdziwą kobietę, a nie nienormalną, skłamaną, jak mówisz, z samego początku histeryczkę, musi kłamać. Bo takim, jakim jest naprawdę, prawdziwa kobieta będzie zawsze pogardzać, zgubi go i uczyni nieszczęśliwym na całe życie.
Czuł jeszcze ramię Isis oparte o swoje i cała przeszłość utracona na zawsze wydawała mu się tak bliska, a tak niedostępna nie tylko fizycznie, ale wewnętrznie, istotnie, że ukrył głowę w poduszkę, chroniąc się przed potworną jednością dnia, i zaczął się wstrząsać jakimś konwulsyjnym łkaniem bez łez. "Ci ludzie nie umieją nic tracić"– przemknęło mu przez głowę jakieś zdanie Tymbeusza – "Ty umiesz coś tracić, ty słomiany wiechciu, któryś nic w życiu nie miał oprócz majaku tego, czego nie było, czego być nie mogło" – myślał Bungo.
Wczoraj na przykład zdradziłem jedną kobietę z następną tylko dla samego faktu zdradzenia, żeby zobaczyć, jak to wygląda, i żeby nauczyć się trochę kłamać. Przekonałem się, że kłamstwo jest absolutnie koniecznym i że trzeba go się uczyć tak jak matematyki albo geologii. Bez tego żyć nie można.
Ona cię naprawdę kochała, tylko ty byłeś wtedy za słaby, aby móc wziąć jej życie naprawdę.
Uganiał się za jakimiś babami, wymyślał coraz to nowe życiowe teorie i w końcu patykiem wybił sobie oko!...