- A Lema pan czytał? Stanisław Lem.
- Nie. Słyszałem tylko o nim.
- On uprawia gatunek: sajęsz fikszyn. Nauka fikcyjna. Opisuje życie na innych planetach i życie na Ziemi, ale w przyszłych czasach. Wybiega daleko myślami naprzód.
- To musi być bardzo ciekawe. Każdy jakoś tam wybiega myślami naprzód. Ale nie wiem. Nie bardzo mnie ciągnie do czytania tego. Kiedy ja myślę o przyszłych czasach, o tych po roku dwutysięcznym i dalej, to nie podoba mi się to, co widzę. Ja mam przyjaciela. Bruno ma na imię. On mówi tak: Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej. I ja widzę, że tak będzie w przyszłych czasach. Już teraz tak zaczyna być. Już się widzi tego początki. Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej.
Stanisław Lem był kosmitą. Ideałem absolutnej niezawisłości. Do tego typu ludzi należał ksiądz Tischner, Leszek Kołakowski, Jacek Kuroń, arcybiskup Nosol i nieżyjący biskup Musiał. To elita lewicowa.
Twierdzę, że gdyby nie Lem, nie byłoby zmian w Europie Wschodniej. Bo polityczne dzieła opozycji czytywała zazwyczaj opozycja – podczas gdy Lema czytali wszyscy: partyjni i bezpartyjni, wojsko i bezpieka, opozycja lewicowa – i prawicowa. I uczyli się od Niego, że o wszystkim decyduje człowiek, że rządy technokratów to szkodliwa ułuda, że największym wrogiem człowieka jest biurokracja...(...) sądzę, że to jego książki rozłożyły cały obóz socjalizmu. Ostatecznie to idee sie liczą.(...) Lem nigdy nie otrzymał Nobla – bo zdaniem Czerwonych Weteranów ze Szwedzkiej Akademii Literatury „literatura SF to nie literatura” – a ponadto anty-socjalistyczna... Gdyby nie to – byłby murowanym noblistą. Ale nie narzekał.