Czyś nigdy nie czuł bólu, który z samego siebie się śmieje i śmiechu, który nad sobą samym ogromnem łkaniem płacze?
Dlaczego wszystko boli i nawet największa radość? Dlaczego wszystko boli i nawet największa miłość? Ach, ta dopiero boli. Czy może miłość boleć? Czy to jest prawdziwa miłość, jeżeli boli? Czy może być miłość tam, gdzie męki niedola? Czy może być wolność tam, gdzie lęku niewola? Dlaczego się cierpi? Jeżeli cierpienie nie ma jakiegoś znaczenia, to czy jest warta funta kłaków największa najwspanialsza cywilizacja? Ale czy ma cierpienie jakieś tajemnicze znaczenie, jakiś tajemniczy sens? Ech, cudne manowce, ech, Zjawo Realna, jakaż by to była ulga, gdyby się na przykład okazało, że ludzkim cierpieniem karmi się Słońce, w jakiś nieprawdopodobny sposób przetwarzając je na światło, na ciepło, na życie. Ach, jakaż by to była ulga nad ulgami.
Dlaczego mnie boli? Czy dlatego że w istocie ciało i duszą są częścią czegoś większego i wspólnego, stanami tej samej substancji, jak woda, która może być zarówno płynem, jak i ciałem stałym. Dlaczego mnie boli to, co nie istnieje? Dlaczego odczuwam brak, czuję nieobecność? Czy może jesteśmy skazani na całość i każde pokawałkowanie, poćwiartowanie, będzie tylko pozorem, zdarzy się na powierzchni, pod spodem zaś plan pozostanie nienaruszony i niezmienny? Czy najmniejszy nawet fragment nadal nie należy do całości?