Nienawidzę śmierci. Przeraża mnie bardziej od cierpienia, od perfidii, od głupoty, od wszystkich innych rzeczy, które niszczą cud i radość przyjścia na ten świat. Brzydzi mnie patrzenie na nią, dotykanie jej, wąchanie. Nie rozumiem śmierci. Chcę powiedzieć: nie potrafię się pogodzić z jej nieuniknionośnią, z jej prawomocnością, z jej logiką. Nie umiem strawić faktu, że aby żyć, trzeba umrzeć, że życie i śmierć to dwa wymiary tej samej rzeczywistości, wzajemnie sobie niezbędne, wzajemnie z siebie wynikające. Nie mogę się nagiąć do myśli, że Życie to podróż do Śmierci, a narodziny są wyrokiem śmierci. A jednak akceptuję to. Chylę czoło przed jej nieograniczoną władzą i ogarnięta chorobliwą ciekawością studiuję ją, analizuję, nakłuwam. Odczuwając ponury szacunek, przymilam się do niej, wzywam ją, opiewam, a w chwilach zbyt wielkiego cierpienia nawet wzywam. Proszę ją o uwolnienie od męki egzystencji, proszę o największy ze wszystkich darów, panaceum na wszelkie choroby. Pomiędzy mną a Śmiercią istnieje dwuznaczna i posępna więź. Dwuznaczne i posępne porozumienie.
Pewnego dnia sam ruszę w gwiezdną podróż pod samo niebo. Polecę na Księżyc i do gwiazd. (…) Chcę tam polecieć i zobaczyć, co tam jest. Chcę polecieć do nieba. (…) Od jednej gwiazdy do drugiej.
Ciekawe jest to, że im bardziej zagłębiałam się w temat umierania, godzenia się na śmierć, tym bardziej chciało mi się biegać, krzyczeć i tańczyć.
Śmierć latała ze mną podczas wojny przycupnięta na siedzeniu mojego spitfire’a, towarzyszyła mi też, gdy rozwścieczone fale były w zmowie z wiatrem i czyhały na chwilę słabości kruchej żaglówki. Śmiertelne zagrożenie przynosiły mi polowania na dzikie zwierzęta i wizyty wśród wrogich i pierwotnych plemion indiańskich. Śmierć kryła się w kulach rabusiów, w zatrutych strzałach, w pełnych jadu zębach węży. W dziewiczej selwie, na drogach i bezdrożach, w wodzie i w górach miałem szansę walczyć ze śmiercią. Na kulę mogłem odpowiedzieć kulą, a furię Przyrody mogłem pokonać mięśniami, zręcznością i pomysłowością. Tutaj, w selwie żelaza i betonu, czułem się bezradny, nie znałem dostatecznie świata kłamstw.
Nie boję się jej w taki sposób jak wiele osób które znam. Nie myślę o niej w kategoriach czegoś straszliwego, co w końcu musi się zdarzyć. Raczej traktuję to jako następny etap, początek następnego etapu, który, mam nadzieję, zacznie nasz nowy byt który będzie zupełnie inny, którego nie jesteśmy w stanie nawet w tej chwili ani przewidzieć, ani opisać ani wyobrazić sobie jak też może wyglądać.
W filmie Bergmana "Siódma pieczęć" śmierć gra z rycerzem w szachy o życie. Nie liczę na taką łaskawość. Liczę się z tym, że założy mi czarną szarfę na oczy w najmniej oczekiwanym momencie.
(…) ktoś mądry powiedział, że jubileusz jest próbą generalną przed śmiercią. Mnie się to jeszcze nie uśmiecha.
Ja przede wszystkim nie wierzę w życie pozagrobowe. Dlatego może zbyt lekceważę sobie tę nabożność śmierci.
Śmierci się nie boję. Bardzo dużo podróżuję samolotem i wiem, że wtedy jest groźba śmierci, ale się na to uodporniłem.
Zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy mieli żyć wiecznie. Tak zresztą każdy myślał w czasach Beatlesów, nieprawdaż? Któż myślał, że przyjdzie nam umrzeć?
Kiedyś chciałem umrzeć młodo jak Jim Morrison, ale z czasem zacząłem patrzeć na to inaczej...
Moje przemyślenia są proste: nie ma człowieka, który by nie umarł. Łącznie z papieżem. Skoro jest to nieodwołalne i nieodwracalne, to nie ma się czego bać.
Każdy musi umrzeć. Dla mnie śmierć jest niczym, śmierć jest snem. Tłumaczę to sobie jeszcze tak: miałem ukochane miejsce w świecie – Wyspy Zielonego Przylądka. Ukochane było dawno temu, kiedy nie było tam tych wszystkich hoteli, tłumu turystów, hucznych imprez, a ja mogłem łowić ryby. Ale mnie na tych Wyspach nie ma. Nie żyję tam, nie żyję i już. To samo dotyczy innych miejsc na świecie. I naturalną koleją rzeczy kiedyś nie będzie mnie też tu.
Kiedy umiera jakaś bardzo ważna lub nawet nie tak ważna osoba, doznaję gwałtownego, osobliwego, a zarazem kojącego uczucia, że ów zmarły całkowicie zasymilował się ze światem Dalego, gdyż odtąd czuwać będzie nad mym rodzącym się dziełem.
Mógłbym umrzeć w katastrofie lotniczej. To byłaby dobra forma odejścia. Nie chcę umierać we śnie albo ze starości. Chcę poczuć, jak to jest.
Myślałem, że uczę się, jak żyć, a uczyłem się jak umierać.
Jest wiele powodów, dla których jestem przygotowany na śmierć, ale nie ma żadnego, dla którego gotów byłbym zabić.
Jestem już u źródła szczęścia...
Myślę więcej o śmierci niż inni ludzie, prawdopodobnie dlatego, że kocham życie bardziej niż oni.