Wolałbym majętności stracić niż bez ciebie jeden dzień dychać.
Pan premier powoływał się na duchy wielkich poetów, pięknych Polaków: Norwida, Trzebińskiego. Mnie przypomniał się nasz inny mały wieszcz. Przypomniał mi się Gałczyński. Pamiętacie państwo? „Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów? Dyć oczywiście pan wojewoda” I potem dalej to leci pod koniec: „Hej, tam w Warszawie jest pan minister siwy i taki miły, przez okno rzuca spojrzenia bystre, bo chce, by dla ciebie były zimą sopelki, śniegi i lody: wszystkie zimowe wygody. Jeżeli tedy sanki usłyszysz i dzwonki ich tajemnicze, wiedz: to minister w skupionej ciszy nacisnął taki guziczek, że gwiazdki dzwonią i gwiazdki lśnią nad miastem i nad wsią”. Takie to było przemówienie, wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z lat 30., jakże proroczy.
Kiedy patrzę na polską sztukę, to widzę w niej jeden podstawowy brak – brak możliwości epiki. Czyli możliwości opisu rzeczywistości z różnych punktów widzenia czy, jak nazywał to Hegel, totalności obiektu. W literaturze mamy lirykę, to liryczne „ja”, albo groteskę – czyli też bardzo subiektywną wizję. Gdy pytam o epikę, na ogół słyszę Lalka Prusa – ale jak na taki duży naród, to naprawdę mało. Zwłaszcza że poza Polakami mało kto jest w stanie ją czytać – z Tołstojem, Balzakiem to nie wytrzymuje porównania. Jakie ma to konsekwencje? Najważniejszą dla mnie jest niemożność zmierzenia się ze złem. Zło się wyprowadza na zewnątrz, zawsze jest ktoś inny winny, nie my.
Nie wiemy, jak działa świadomość. To jest jeden z poważniejszych problemów: nie wiemy, jak zdefiniować świadomość i jak ona tak naprawdę funkcjonuje. Wiemy mniej więcej, jak wygląda proces uczenia się i rozwijania inteligencji, natomiast jedno jest do pewnego stopnia niezależne od drugiego. Potrafię sobie wyobrazić istoty bardzo inteligentne i nieposiadające żadnej świadomości oraz takie, które są świadome i nie posiadają żadnej inteligencji.
Jeden z profesorów przeprowadził eksperyment: w czasie wykładu, który wygłasza co roku, gadał trochę głośniej i trochę żywiej gestykulował. Treści nie zmienił, ale jego ekspresja poprawiła oceny wystawione mu przez studentów pod koniec semestru.
Faraday to był jeden z twórców prądu elektrycznego. On jako jeden z pierwszych robił eksperymenty z prądem elektrycznym. Bawił się tą elektrycznością i nie wiedział, po co to komu. Jak fama poszła na jego temat, że jest taki syn kowala, który robi takie eksperymenty i wszystkich zadziwia, to przyjechał przedstawiciel rządu Jej Królewskiej Mości, obejrzał, pokręcił nosem i pyta „No ale po co to komu?”. No i legenda mówi, że Faraday odpowiedział „Nie wiem, po co, ale za pół roku pan to opodatkujesz”.
Jak może istnieć ustrój, w którym dwóch meneli spod budki ma dwa głosy, a profesor uniwersytetu ma jeden głos? Trzeba być idiotą, żeby chcieć w takim ustroju żyć.
Być albo nie być nie jest kwestią kompromisu. Albo jesteś, albo ciebie nie ma.
Mi jest wszystko jedno, czy ministrem edukacji jest ktoś tam z LPR-u, czy ministrem jest ktoś z Unii Pracy, bo jeden powie, że w szkole będą trzy godziny dziennie religii, a drugi powie, że w szkole nie będzie w ogóle religii. Z naszego punktu widzenia nie powinno być w ogóle ministra oświaty, jeden sobie posyła dziecko do szkoły, gdzie są trzy godziny dziennie religii, a drugi posyła dziecko do szkoły, gdzie w ogóle nie ma religii. To rodzice decydują, a nie minister, który jest niepotrzebny i szkodliwy.
Aktor coraz częściej jest dziś błaznem niż prorokiem. Próbuję bronić tego, co w tym zawodzie jest najwspanialsze – możliwości wpływania chociaż przez chwilę na innych, ich dusze, myśli, uczucia. Wolałbym panować nad publicznością, niż żeby ona panowała nade mną.
Chcą, żebyśmy uchwalili konstytucję? Nie ma problemu! Poprosimy Izrael, żeby dostarczył nam jeden egzemplarz własnej i skopiujemy ją słowo po słowie!