Kiedy ktoś mnie po pijaku obrzyga w autobusie, to nie jest obraza. To jest obrzydliwość. Nie każdy może mnie obrazić. Prezes PiS nie ma życiorysu, który by mu na to pozwolił. Jestem ponad to.
Mając lat 19 miałem na sobie garb przeżycia Auschwitz. I nagle moi koledzy szkolni czy uniwersyteccy zaczęli mi się jawić jako grupa dzieci. Stąd szukałem gwałtowanie kontaktu z ludźmi dużo starszymi i mądrzejszymi.
Wypraszam sobie lżenie Polski przez niekompetentnych dyplomatołków.
W Niemczech zdecydowanie z tym przesadzano! (…) Krytyka po drugiej stronie Odry przybrała karykaturalne rozmiary. Sam nie należę do ludzi, których satyra oburza. Nie jestem agresywny, ale i nie należę do słabeuszy. Swoje słabości musiałem schować do szuflady w 1939 roku i do dziś nie pozwalam, by ujrzały światło dzienne. Nie wszyscy są jednak tak twardzi.
Żadne pogróżki nie wpłyną na moje wystąpienia publiczne, ich plan jest powszechnie znany i na pewno się nie przestraszę, choćby wytoczyli przeciwko mnie armaty. Przeżyłem Hitlera, Stalina i szereg różnych wstrząsów, to przeżyję też „Prawdziwych Polaków”.
Trafiłem do Oświęcimia w akcji masowej, która się ładnie nazywała nadzwyczajną akcją uspokajającą (tzw. akcja AB) czy pacyfikacyjną. Akcja uspokajająca dotknęła kilkadziesiąt tysięcy ludzi w centrum Polski, w Krakowie, Warszawie, Częstochowie. Tysiące młodych mężczyzn zostało zabranych z domów, z ulic i wywiezionych profilaktycznie do nowo utworzonego, w czerwcu 1940 roku, obozu koncentracyjnego koło miasta Oświęcim.
To jest sprawa bardzo prosta – właściwie wóz albo przewóz, rybka albo pipka, a ja jestem bardzo zainteresowany i rybkami, i grzybkami, więc idę, a tam jest mleko na sali.
Kilkakrotne wypełnianie papieru lustracyjnego w ogóle mi nie przeszkadza. Przecież w różnych ankietach wielokrotnie pisałem, że mam 184 cm wzrostu i że nie jestem narkomanem.
Nie było rozróżnienia że, (…) to on jest takiego czy innego wyznania. Dla mnie była to rzecz absolutnie bez różnicy. (…) Do dziś otrząsam się jak ktoś mnie nazywa filosemitą, ponieważ jestem przekonany, że ponieważ znam dużo więcej Żydów niż wielu moich rodaków to znam również dużo więcej głupich Żydów, których wcale nie lubię. Tak jak znam dużo więcej głupich Polaków – od przeciętnego Amerykanina – których też nie bardzo lubię, bo po prostu jak się wielu ludzi zna to procentowo zna się różnych ludzi. (…) Z chwilą kiedy chodziłem do szkoły, zacząłem słyszeć od różnych kolegów różne rzeczy o Żydach według takich (…) schematów (…) i pamiętam doskonale jako chłopiec, że chciałem być ważny i wobec tego mówiłem do tych kolegów: a jakich ty Żydów znasz? Na to oni mówili: nie znam. A ja znam i to są niejednokrotnie bardzo sympatyczni ludzie! Bo przypominam sobie znajomych mojej matki i mojego ojca. Nie powodowało to końca dyskusji ale oni trochę milkli bo nie mieli nic do powiedzenia.
Jestem tego samego zdania co Richard von Weizsäcker, z którym podzielam również pewną nadzieję na przyszłość, a mianowicie, że nasze pokolenie musi wymrzeć. Wielu ludzi nie jest już bowiem w stanie się zmienić. (…) Byli oni świadkiem piekła na ziemi. (…) Owszem, historię należy znać i o niej pamiętać, lecz nie można wikłać jej w politykę.
Do Bronisława Wildsteina mam osobistą sympatię, mogę nawet powiedzieć, że się przyjaźnimy. Faktu wyniesienia listy nazwisk z IPN nie chcę komentować, ale sądzę, że honorowanie tytułem kustosza red. Wildsteina to brak zachowania proporcji.
Kocham moich rodaków, choć doprowadzają mnie do cholery.
Mieszkałem w domu pełnym inteligencji przy ul. Mickiewicza 37, na II piętrze. Ale jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Jeżeli niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie otrzymał rozkazu aresztowania mnie, nie miałem się czego bać. Ale gdy polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba, niż zwykle – musiałem się bać.
Ostatni raz widziałem wtedy Nowaka – lekarza, który uratował mi życie w Krankenbau (potem, przeniesiony na Majdanek, umarł na tyfus). „Panie doktorze, nie na darmo się pan wtedy wysilał, ja żyję” – powiedziałem. „No to jak żyjesz, to wiesz, co masz robić”. „Nie wiem, co mam robić” – zdziwiłem się. „Pamiętaj: wiedzieć”.
O lekarzu świadczy opinia chorych, o nauczycielu – uczniów. A o człowieku posługującym się zawodowo piórem – czytelników.
Debiutowałem jako dwudziestoletni dziennikarz w katolickiej prasie w podziemiu niepodległościowym w latach II Wojny Światowej, a mając lat dwadzieścia dwa – także w prasie Armii Krajowej. Pracuję więc piórem już prawie sześćdziesiąt pięć lat.
Napisałem sporo rzeczy lepszych i gorszych, ale źródłem prawdziwej satysfakcji jest dla mnie, że nie muszę się niczego, co napisałem, wstydzić, albo marzyć, aby zapadło się pod ziemię.
Na miłość boską, co tu się dzieje? Gdzie my jesteśmy? Mówimy językiem Leppera. Ci, którzy mnie krytykują, niech pokażą, że pracowali w swoim życiu tak, jak ja: z Lechem Kaczyńskim w rządzie, z Lechem Kaczyńskim przy budowie muzeum powstania. I bardzo miło to wspominam. Nie wynika jednak z tego, że ja czy on nadawaliśmy się do wszystkiego.
Ktoś to przecież powinien zrobić, znak zapytania.
Ktoś powinien reagować, znak zapytania.
Ktoś powinien się przeciwstawić, znak zapytania.
Ktoś powinien protestować, znak zapytania.
Ja sobie też zadawałem takie pytania, sam. I znajdowałem taką odpowiedź – jeżeli ktoś, to dlaczego nie ja?
Gdyby mi ktoś 60 lat temu, gdy stałem skulony na placu apelowym KL Auschwitz, powiedział, że będę miał przyjaciół Niemców, obywateli demokratycznego i zaprzyjaźnionego kraju, tobym powiedział, że to wariat.