Jedynie o świcie wygląd stolicy zgodnym był z tem czem była w istocie: efemerydą. Tymczasowość życia prywatnego w tem dziwnem mieście, tymczasowość polityki, urzędów, fabryk, kolei, tramwajów, sklepów, telefonów — wszystkiego. Nikt nie wierzył w trwałość teraźniejszego układu w tej formie, w jakiej dotąd, czystym bezwładem gasnących potęg przeszłości, istniał. Brak ludzi — powtarzano szeptem, brak zgody — krzyczano głośno, brak wszystkiego, jeden wielki brak, miasto-brak, miasto-prowizorjum.
Bungo chciał początkowo wydobyć ją z tego życiowego marazmu, ale przekonał się wkrótce, że ma do czynienia z głęboką, powoli postępującą psychozą, wobec której czuł się zupełnie bezsilnym. Mówił do niej wiele, ona słuchała go milcząc, i czasem jednym słowem dawała poznać, że rozumie wszystko i Bungo czuł, że niezależnie od jej życiowego pesymizmu ona widzi wiele rzeczy jaśniej i prościej od niego.
(…) w zawieszeniu między zamiarem a wykonaniem, między wstrętem a pożądaniem, na samej granicy spełnienia się najistotniejszych pragnień.
Drżenie całego ciała, które nie wiadomo, czy kończy się na ciele - są to raczej drgawki duszy, niemogącej pozbierać do kupy zdyzlokowanych części, niemożność mówienia - jakieś memlanie bez związku, którego człowiek wstydzi się, łypiąc dookoła bolesnym wzrokiem, jakby szukał ratunku w nieczułym dookolnym świecie.
Czemu przeciętnemu, a nawet, co najgorsze, wybitnemu osobnikowi naszej nacji zda się bardziej wprost zależeć, by się wydać czymś wydatnym niż być nim w istocie? Czemu nam właśnie wystarcza złuda naszej ważności wobec nas samych, a nade wszystko wobec innych, samo napuszenie się na wartość, sam blichtr dostojeństwa zewnętrzny niż sama ważność owa jako taka, sama wartość istotna, samo wewnętrzne dostojeństwo, oparte o rzeczywistość, a nie pozór spełnionych czynów?
Czyż wszystko musi mieć związek ze wszystkim? Choćby w rozmowie wyzbądźmy się namacalnej przyczynowości. Bawmy się w rzeczy nieoczekiwane.
U nas panuje prawie że od góry do dołu, w literaturze i krytyce, w życiu i sztuce pogarda intelektu. To jest straszne. Mędrsi udają głupich (puszenie się perwersyjne na wywrót), aby móc żyć, nie wybijać się z otoczenia, które zionie umysłową pustką i brakiem wszelkiego światopoglądu: ludzie piszący zatłamszają w sobie światopoglądy, dlatego że to nie popłaca, i ze strachu kłamią, kłamią, kłamią jak jeden mąż. Śliskie są ścieżki literackie w Polsce, śliskie i niebezpieczne - höchst gefährlich: wewnętrznie, a z drugiej strony zewnętrznie. Jak słusznie zauważył Wasowski: wielka niezależna publicystyka (tak dobra instytucja jak sąd) zginęła, a metody, które się dziś stosuje, powrócić jej społeczeństwu (a jest to dar "nieba" wprost bezcenny) nie potrafią: zatłamszą ją zupełnie.
(Irina Wsiewołodowna nosiła zawsze podwiązki okrągłe nad kolanami.) I Genezyp ujrzał jej nogi tak piękne, że żaden grecki posąg — ale co tu gadać: nogi jakby oddzielne bóstwa żyjące swoim niezależnym życiem, bose, gołe, nieprzyzwoite...Przecież noga jako taka nie jest czymś właściwie tak znów już bardzo pięknym — ale jest czymś piekielnie, najbardziej chyba nieprzyzwoitym. A tu — o do diabła! — to chyba jest cud. I że to takie jest właśnie, a nie inne, w tym przekroju uciekającego beznadziejnie czasu, walącego się w przepaść przeszłości życia — to trwa, to jeszcze jest — tortura pękającego od nasycenia samym sobą momentu. Genezyp spojrzał w jej twarz i skamieniał. To był „anioł rozpusty“ — tak: innego na to słowa niema: ANIOŁ ROZPUSTY, AAA, aaaa....Ta piękność, wyuzdana do granic szału, wtopiona w niedosiężność zaświatowej świętości, była czymś nie-do-znie-sienia. I to w połączeniu z tymi nogami i tym rudym, wirowatym, kłakiem, kryjącym obrzydliwą tajemnicę początku".
Chcę mieć cyjanek potasu dlatego, żeby w każdej chwili być panem swego życia.
Ani drgnąłem i powiedziawszy parę cierpkich rzeczy i dawszy w mordę komu trzeba, opusciłem lokal.( list 5 VIII 1926 Zakopane)
Nie zginiesz w życiu, ale strzeż się obłędu. Zachować całą wartość tej dziwności, którą dziś po raz pierwszy poczułeś, nie myśląc o niej i nie wypowiadając jej, niezmiernie trudnym jest zadaniem. Powinna świecić jak lampa zza mlecznej szyby, ale nie waż się rozbić tej zasłony i spojrzeć w samo światło. Wtedy będziesz musiał potęgować je aż do oślepnięcia, co właśnie grozi mnie. Może gdybym mógł żyć tak, jak bym chciał, może wtedy nie byłbym artystą.
Więc tymczasem żegnam was — może na długo, a może na zawsze. Kto wie? Nie palcie, nie pijcie, nie zażywajcie kokainy — spróbujcie w razie czego peyotlu.
Wszyscy jesteśmy wariaci, chcący uciec za jaką bądź cenę od rzeczywistości.
Genezyp skręcił się w jeden węzeł tępego bólu, jadowitego obrzydzenia i wstydu bez granic. To było naprawdę plugawe.) — Ja nie potrafię — bulgotał tamten zapieniony w najłębszej z ohyd — a już z nocnej oddali, jakby z za tych wypełnionych sypkim śniego-wichrem lasów, szła fala nieznanych dźwięków, piętrzących się w djaboliczną, rogatą, najeżoną groźnemi wieżami konstrukcję.
O ile alkohol i kokainę zaliczyć można do jadów realistycznych, – potęgują świat nie dając nastroju niesamowitości – o tyle peyotl nazwałbym narkotykiem metafizycznym, dającym poczucie dziwności istnienia, którego w stanie normalnym doznajemy niezmiernie rzadko – w chwilach samotności w górach, późno w nocy, w okresach wielkiego umysłowego przemęczenia, czasem na widok rzeczy bardzo pięknych, lub przy słuchaniu muzyki, o ile nie jest to po prostu normalnym wrażeniem metafizyczno-artystycznym, pochodzącym od pojmowania bezpośrednio samej Czystej Formy dzieła sztuki.
Ty tego nie pojmujesz i może Bóg księcia Bazylego uchroni cię od tego, żebyś kiedykolwiek pojął tę męczarnię, kiedy nie to, że się nudzisz czysto negatywnie, ale nuda jako ból nieznośny, jako odrębny byt w tobie wchodzi do tej ostatniej twojej komórki i wyżera ci największy skarb, samą jedność twojej jaźni i zamienia ją na bezosobowy ochłap żywego mięsa wysychający w bezwodnej pustyni. Ach — nie wiem...I czujesz wtedy, że to wszystko nie ma żadnego sensu — gorzej, że to jest zbrodnia, że niby dlaczego ty tu właśnie, tego człowieka, to jemu, a nie co innego i nie tam — i dlatego, właśnie dlatego — tylko te słowa okropne przez swoją jedyność, tę samą, a nie inną. I to cię boli, jakby cię piekli na żywo, że tylko sobą być musisz, a nie wszystkiem i wznosisz się wtedy ponad siebie aż w nieskończoność. I to przerażenie, że może poza tobą niema już nic — bo czyż mogłaby być taka dziwność, żeby jednocześnie w niewiadomej przestrzeni, jednocześnie dwa takie same stwory...nie wierzysz, że może istnieć drugi stwór, a jednak musisz przez to właśnie...Z kobietą nigdy...
Więc czyż był naprawdę takim typem pospolitego człowieczka, jakim właśnie pogardzał, takim szarym świństewkiem, jednym z elementów tej zgniłej miazgi, na której rosły nędzne kwiatki dzisiejszego pseudointelektualizmu?
Dla pewnych ludzi sens życia jest tylko w zniszczeniu siebie. Chodzi tylko o to, jak. Dla mnie twoja Hela jest tym pretekstem – ja nie mam sztuki, nauki – nic. Żyję sam w sobie dla tajemniczych celów przyszłości. Jestem tylko bohaterem nie napisanej powieści czy dramatu.
Może cię właśnie rżną i skrobią w tej chwili. Mój Boże - co bym dał, aby to widzieć!!!