Chcę, abyśmy mogli być dla siebie nie jeszcze jednym powodem do rozpraszania się na drobnostki, tylko przeciwnie, aby stosunek nasz był czymś, co pogłębić może pojmowanie życia. Chcę, abyśmy mogli byc dla siebie prawie, że samotnością. Do tego potrzebny jest pewien brak halasliwosci, powiedziałbym nawet, pewnego gatunku nuda wewnętrzna, która należy przetrzymać, nie zapychajac jej byle jakimi wypadkami.
I poza tym niedostępnym, niezrozumiałym, a jednocześnie tak rzeczywiście istniejącym jej ciałem odczuwał istnienie już zupełnie niepojetej dla niego metafizycznej istoty, jej samej w sobie, takiej, jaka była w bezwzględnej samotności swych najskrytszych myśli, poza granicą wszelkiego możliwego zrozumienia.
Nos miał złamany prawie pod kątem prostym, a na linii równoległej do poziomu opieramy się złote okulary. Za nimi kryly się szare, przenikliwe oczy notorycznego hipnotyzera.
Dla nich życie miało dlatego urok, że z tej siły twórczej, która ty tworzysz przy pomocy przezwyciezania siebie i ciągłej drobiazgowej pracy nad sobą, mieli aż po same gardła.
(...) proszę Cię, nie myśl, że to są jakieś odpadki stanu zagmatwania. W ogóle zawsze przyjmij wszystko, co mówię i piszę, takim jakim jest i nie doszukuj się we mnie podwójnego dna i ukrytych szufladek.
Mało brakowało, aby się rozpłakał. Zacisnął zęby i połknął z wysiłkiem duży pakiet skroplonego żalu.
Stężał w okropnym, bezprzedmiotowym bólu. Trzeba działać, rwać się do czegoś (kto powiedział?), ku czemuś pędzić — a tu nic — zastygło wszystko w bezimiennej, „opłakanej”, stęgłej, metafizycznej codzienności.
Marceli ocknął się na sekundę ze straszliwego koszmaru i ujrzał rzeczywistość zwykłą normalnego człowieka. Była straszna - uciekł szybko do swoich zaświatów.
Zaczynał czuć się fatalnie. W tłumie ludzi tych, określonych, skończonych, zajmujących określone stanowiska, mających wyraźne miejsce w narodzie, czy nawet wszechświecie, pojął nagle całą nikłość swoją...
Wartość tych kresek, tak dziś pogardzanych,
Oceni kiedyś jakiś przyszły znawca,
Nic w nich, ach, nie ma modern udawanych,
Dyletantyzmów szewca albo krawca.
Sam nie umiałem tak robić na trzeźwo,
Nieraz sam siebie podziwiałem skrycie,
Choć po seansie nie czułem się rzeźwo,
Strasznie się wtedy przedstawiało życie.
Nie umiał uchwycić ze swoich stanów nic wariackiego, a jednak czuł się czasem sobie samemu zupełnie obcym i zaczynał się obawiać, że może skończyć obłąkaniem, nieznacznie, sam nic o tym nie wiedząc.
Uważam, że opisanie pewnych rzeczy, o ile one dają pretekst do wypowiedzenia innych, istotniejszych, musi być dozwolone.
Wszelki umysłowy wysiłek i skupienie staje się prawdziwą torturą i gnuśny, gnijący w śmierdzącym własnym sosie nikotynista śmieje się cynicznie z własnego upadku i myśli sobie: „E, jakoś to będzie. Żyjemy tylko raz. Po co sobie czegoś odmawiać? I tak jest mało przyjemności”, mimo że gdzieś na dnie duszy bełkoce w nim jeszcze, szczególniej w pierwszych stadiach zatrucia, tajemny głos o innym, lepszym życiu, które w sobie beznadziejnie zaprzepaścił. Stara się nie słuchać tego głosu i nienawidzi tych, którzy budzą w nim jakie takie wątpliwości. Wiem, na co się narażam pisząc te słowa, bo przecież 95% członków naszego społeczeństwa pali, a co gorsza, zaciąga się, a z tych znowu jakie 50% przedstawia albo bezmyślne automaty, albo lżejszych i ciężkich psychopatów — bo są tylko te dwa gatunki palaczy. Ale niech tam… Mnie już i tak nic nie zaszkodzi.
Męczy mnie względność naszych przeżyć. Musimy je zawsze do czegoś odnosić.
Miałaś rację, że prawda jest gorszą od kłamstwa...Tego nauczyłem się od Ciebie, żeby kłamać do ostatka... Nauczyłaś mnie kłamać cudownie.
Ja Ci kiedyś mówiłem, że pogardzam mężczyzną, który ginie przez kobietę. To dowodzi tylko tego, że w nim samym nie ma żadnych istotnych wartości. Najgorsza kobieta nie jest nigdy winna. Mężczyzna gubi sam siebie, wszystko jedno pod jakim pretekstem.
[...] bo o umarłych na szczęście zapomina się w ogóle dość szybko. Życie płynęło dalej swą tajemniczą i mętną koleją.
Poddał się bezpieczeństwu tej oficjalnej miłości z zwykłą, samczą czysto, rezygnacją, tak często u schizoidów spotykaną; tworzą oni, jako kompensatę za niewolę ciała, odrębny, niedostępny dla tej właśnie kochanej istoty świat wewnętrzny i tam przeżywają się najistotniej w samotności. To jest ich zemstą podświadomą często za utraconą zewnętrznie samowłasność.
[...] na idiotów i ludzi nieuczciwych sposobu nie ma, jak to w ciągu mojej dość smutnej działalności miałem sposobność przekonać się. Mówi się komuś: "Jesteś głupi, ucz się, a może zmądrzejesz" - nic nie pomoże, bo człowiek głupi jest przy tym zarozumiały i to, nawet jeśliby mógł przy usilnej pracy zmądrzeć, uniemożliwia mu wybrnięcie z błędnego koła.