Czyż na to trzeba było kory mózgowej u pewnych jaszczurów w jurze i triasie, aby stworzyć coś tak promiennego i ohydnego zarazem jak rodzaj ludzki?
I po co tu wyrażać? Po co ryczeć i łkać, po co flaki pruć, po prostu i na wspak? Po co? Po co? Po co? To okropne słowo "po co"? To wcielenie najboleśniejszej nicości - a więc po co?
Cóż za cudną o niedoścignioną rzeczą jest chaos! Nie poznamy go nigdy jako takim, mimo że świat jest chaosem, naprawdę w istocie swej jest. Chaos! Chaos!
Nic tak nie irytuje, jak gadanie różnych 'spłyciarzy' (ł, łój, Ładoga), że - 'panie dziejku' - wszystko jest to samo, władza jest zawsze, i Stalin czy Lenin to to samo, co Wilhelm II, a ten to to samo, co Napoleon, Ludwik XIV, Cezar i Aleksander Wielki. Ludzie ci nie widzą kompletnego przemieszczenia typów ludzkich i klas na danych położeniach społecznych w ciągu historii, widzą zaś banalne i powierzchowne analogie, które są zupełnie nieważne.
Ona jest moją i niczego mi nie odmawia. A jednak opanować jej nie mogę. Nie wiem, czym jest jej dusza, nie wiem nawet, czy jest w ogóle. Jakże można opanować to, czego nie ma?
(...) w ogóle zrobiłby wszystko - tylko nie chciał, bo "Po co"? - jak mawiał. Tak myślały o nim także wszystkie kobiety, które kiedykolwiek kochał. No jeszcze wystąpi później - nie bójcie się...
O błogosławieni ci szczęśliwcy, którzy niszcząc się tworzą się najistotniej i w ten sposób zdobywają swoją doskonałość na ziemi. Co tam z ich duchami się dzieje, to nawet lepiej o tym nie myśleć, ale tu są doskonali nawet w złem.
Była "boginią tajemniczych przerażeń nad własną dziwnością w pospolitości"- jedność w wielkości, ciągłość w przerywalności.
Izydor wierzył, że ta metafizyka, o której marzył jest do zdobycia faktycznie tu, na tej ziemi, przy tym właśnie stopniu rozwoju kory mózgowej i asocjacyjnego aparatu u pewnych jego, Izydora, gatunku istot.
Ogrom świata i on metafizycznie samotny — (trzeba by tworzyć z kimś jedność) — bez możności porozumienia się — (bo czymże są pojęcia wobec straszności bezpośrednio danego!?) — mimo wszystko w poczuciu samotności tej była jakaś bolesna rozkosz.
Na żadne tzw. „wyższe” zainteresowania nie ma się już czasu: grozi zupełne zbydlęcenie i ogłupienie. Ciągłe obniżanie poziomu artykułów, książek i teatru do gustu danego przekroju społecznego doprowadza do tego, że wychowuje się coraz niższej wartości pokolenia, do których poziomu znowu trzeba się obniżać, i w ten sposób dojdzie się wreszcie do społeczeństwa kretynów, dla których naprawdę sztuki Kiedrzyńskiego będą „niezrozumialstwem” w teatrze z powodu ich zbytecznej filozoficznej głębi, dla których muzyka kabaretowa nawet stanie się poważna, a wagonowa lektura dzisiejsza będzie tak trudna, jak dziś jest dla nich teoria Einsteina.
Mam wrażenie, że są rzeczy takie, których zmienić nie można. Nie można łamać zasadniczych praw swojej duszy, bo to się mści.
Czy wy nie widzicie, ze to wszystko nie jest to? To tylko udawanie. Prawdą jest tylko to, że mój garb wrasta w tamtą ścianę.
On musi gdzieś “zajść choć na chwilkę”, tam pogadać, tu niby coś ważnego załatwić, co wcale ważnym nie jest, tam posiedzieć musi, bo ktoś bez niego żyć nie może, co wcale prawdą nie jest, gdzie indziej znów ratować od czegoś kogoś, kto tego ratunku wcale nie potrzebuje.
Malarstwo jest zawsze jednak tylko, w najlepszym razie, zdeformowaną naturą – niczym więcej. Te wszystkie próby umuzykalnienia malarstwa to jedno wielkie kłamstwo – od przedmiotów nie uwolnicie się nigdy.
Czymże jest dowódca batalionu bez batalionu - kukłą w mundurze.
Zupełna hygjena. Staroniewicz radzi abstynencję pełciową na twórczość, że niby wszystko w jajach siedzi.( list 21 VII 1926 Zakopane)
Tylko na co ja się właściwie nawróciłem? Zupełnie zapomniałem, kim byłem, a dobrze nie wiem, kim jestem.