Nie mam nikogo. To jest cielę, i to głupie cielę, a tamta demoniczna świnia także jest głupia jak but. To dopiero wlazłem.
Tylko na co ja się właściwie nawróciłem? Zupełnie zapomniałem, kim byłem, a dobrze nie wiem, kim jestem.
Stanąłem do walki ze swoim bezwładem wewnętrznym, z obserwatorem mnożącym się w nieskończoność, który uniemożliwiał wszelki czyn istotny.
Walczę z krańcowym zniechęceniem do życia i powoli wysuwam się jak robaczek spod przywalającego mnie głazu.
Rozumiem właśnie twórczość nie jako produkowanie tej idiotycznej, nikomu niepotrzebnej tak zwanej "czystej formy" i nie jako odwalanie rzeczywistości, tylko jako stwarzanie rzeczywistości nowej, do której uciec można od tej, której mamy dosyć po same gardła...
Mogę się zabić, ale na myśl, że mógłbym nie istnieć wcale, zimno mi się robi z przerażenia.
Chwilami myślę, że śnię. I co dzień rano otwieram tę samą księgę i czytam te same słowa, by pogłębić moją wiedzę istotną. I z niej to czerpię pożywienie codzienne dla ducha, a samotny jestem jak pająk w swej sieci. Takim będę do śmierci.
O ile mam co do powiedzenia, żadna nauka, tysiąc akademii nie zdoła tego we mnie zabić. A jeżeli nie, niech zostanę ekonomem czy subiektem: wszystko jedno.
Forma jest tym, co nadaje pewną jedność złożonym przymiotom i zjawiskom. Jestem pyłkiem w tym wszystkim, ale pyłkiem koniecznym.