Ci, którzy nie powinni mówić, mówią. A ci, którzy mogliby nie powiedzieć, nie mają nic do powiedzenia.
Będziesz miał piękne życie, pełne nadziei, tęsknoty i złudzeń. Nie każdemu jest to dane.
Ale czy znajdziesz drugie takie miejsce, gdzie sąsiad byłby dokładnie w tej samej sytuacji co ty? Gdzie panuje podobna równość? Nigdzie. Nic nie szkodzi, że jest to równość w upodleniu, najważniejsze, że jest autentyczna, wyraźna, a nawet przejaskrawiona, karykaturalnie ekspresjonistyczna.
I tak sobie siedzę i piszę, jednak ja sam i wszystko jest jak jajo, do którego nie można się dostać. Rozbić je, ale wtedy przestaje być jajem. Więc siedzę tak sobie z moją własna i wszystkiego niedostępnością i pisaniem próbuję się jednak dostać.
Rozebrać zegarek a rozpruć pluszowego misia to nie jedno i to samo. Rozebrawszy zegarek, nawet jeżeli nie umiemy go potem złożyć z powrotem, możemy dowiedzieć się dlaczego tyka, natomiast rozpruwszy misia, nie dowiemy się dlaczego ładnie wygląda.
Zatrucie świata stanem półświadomości. Nie ma nic gorszego niż półświadomość, niedouczenie, półprawda, półinteligent. Nie darmo (objaw, to sygnał) nastał czas miernot. Upowszechnienie kultury, w tym pojęciu kryje się jakaś zabójcza bzdura. Popularyzacja, uproszczenia, skróty, digesta, kultura masowa – to coś bardzo śmiesznego i groźnego jednocześnie. Nie jestem reakcjonistą w tym sensie, że bynajmniej się nie łudzę, że można i trzeba czynnie temu przeciwdziałać. Nie chce mi się tłumaczyć czemu nie można. Nie można przeciwdziałać ewolucji gatunku. Chcę mieć tylko prawo do powiedzenia sobie, że bynajmniej ewolucja nie musi oznaczać lepszości.
„Wszystko jest coraz bardziej za późno”. Chociaż to zdanie jest może błędne nie tylko logicznie, językowo, ale naprawdę za późno może być tylko raz, w ciągu jednej sekundy, a potem już zawsze.
Właściwie nie wiadomo, co to znaczy dzień stracony czy nie stracony. Wszystkie są chyba tak samo nie stracone jak i stracone.
W prostych sytuacjach chciałoby się uciekać. Przeważnie chce się, żeby każda sytuacja skończyła się jak najprędzej, każda, która zwiera jakiekolwiek napięcie. A ponieważ sytuacji bez napięcia u mnie w ogóle nie ma, więc uciekać chce się zawsze, żeby już zawsze było po wszystkim i żeby już nic się nie działo.
Tłumaczyć podwójność czy potrójność, po prostu wielorakość postaci względnością półsnu, zrozumiałą o piątej nad ranem…
Obecność ludzi, których lubię. Nie dlatego, że coś mi powiedzą, ale dlatego, że czuję, że oni czują, że oni nie mają mi nic do powiedzenia, to samo co ja, wobec tego nie ma fałszywej przynajmniej sytuacji, możemy spotkać się bez udawania. A to już bardzo dużo, chociaż także nic. Bo wydaje mi się, że w najlepszym wypadku można jeszcze powiedzieć coś sobie samemu, i to rzadko, i nawet nie musi to być coś bardzo mądrego. To, że uda się sobie cokolwiek powiedzieć, to już bardzo pociesza.
Nikt nie może ścierpieć podejrzenia, że o nic nie chodzi i, że nic nie wyniknie. Czy można szukać sensu nie wierząc w jego istnienie?
Kiedy dwie zgrabne idiotki widzę na ulicy, do dzisiaj nie mogę nie snuć od razu pełnego prawie szacunku i tajemniczości mniemania, że są to osoby tajemnicze i wartościowe, wymieniające między sobą tajemnice radosne, podniecające, i będące tylko odblaskiem, względnie konsekwencją ich otchłannych osobowości (…). Tymczasem idiotki są tylko idiotkami i ich rozmowa kretyńska jest kompromitująca, w każdym razie nie mająca nic wspólnego z moimi pełnymi szacunku i zgrozy domniemaniami.
Jeśli więc „być” to nie znaczy ani kultura, ani duch, to moje szanse są małe. Jeszcze mniejsze, jeśli znakiem tego bycia jest atrakcyjność dla innych. Nie tylko nie czaruję nikogo, ale nawet mam wrażenie, że ludzie w mojej obecności się nudzą.
Ja smukle prosty. Moja sytuacja to jakieś pół drogi do uświadomienia sobie, że człowiek jest przeraźliwie sam wobec wszystkiego, z czego może wyniknąć albo wielki strach, albo wielka siła i niejaka swoboda.
Historia świata jest historią brutalnego ucisku kobiet, dzieci, artystów przez mężczyzn… Nie lubię męskości… Określenie „zniewieściały” jest w gruncie rzeczy określeniem pochlebnym. Oznacza ono, że dany osobnik często się myje, nie lubi zabijać ludzi, zdolny jest do współczucia, nie lubi wrzeszczeć i pchać się, żeby udowodnić swoją ważność. Kobiety znają wartość życia ludzkiego, nie tylko dlatego, że rodzą ludzi, ale także dlatego, że ich wychowują i wiedzą, jaka to męka, odpowiedzialność i wysiłek. Mężczyźni nie wychowują dzieci, w najlepszym wypadku na pierwszego oddają na ten cel pewną ilość pieniędzy. Nic dziwnego, że potem masakra może wydać im się zajęciem nie tylko lubym, ale i pożytecznym.
Dlatego kobiety są „bezmyślne”. Nie muszą bowiem myśleć, bo one same są wnioskami z myślenia, przyzwoleniem.
Dlaczego ludzie szukają obecności drugich? Szukają czasem dobrowolnie i jest to zjawisko powszechne, najpowszechniejsze, jak i to, że znajdując, nie są jednocześnie z tego zadowoleni, a przeciwnie, wola nieustająca pozostawania z drugim jest stowarzyszona z cierpieniem i udręką z tego pozostawania wynikającymi, czego dowodem są chociażby stosunki między ludźmi, nieustające ressentimenti wobec drugich. Ideałem by było, żeby drugi określał mnie, ale zgodnie z moimi życzeniami, zgodnie z moim przepisem na mnie samego. Tym się pewnie tłumaczy, że robimy wszystko, co możemy, żeby drugiemu narzucić własne pojęcie o sobie samym.
Całkiem dla mnie nowa interpretacja mojego własnego onieśmielenia. Może to rzeczywiście bierze się z poczucia, że wszystko może się zdarzyć i w ogóle po co to wszystko? Nigdy nie widzę dostatecznych racji, żeby spotkać drugiego człowieka i to spotkanie uczynić nieuniknionym i koniecznym. Jeżeli więc ono następuje, czuję się zakłopotany.