Wolę grać - powiem szczerze - postacie negatywne, gdyż z reguły są lepiej napisane, bardziej złozone psychologicznie. Bohaterowie pozytywni słabiej wychodzą, aktor niknie w cieniu ich zalet.
Zatraciłem się w pracy, bo jeden upadek w życiu prywatnym pociągał za sobą kolejny. Wybierałem drogę trudniejszą – albo grać to, co mnie interesuje, albo wcale. W pewnym momencie życie osobiste przestało się dla mnie liczyć, była tylko sztuka, bo grając byłem kimś. Miałem wrażenie, że dla rodziny byłem problemem, pijakiem… Nawet syn potrafił mnie docenić jedynie na scenie. Tak wiele bym dał, aby go dzisiaj za to przeprosić.
Tak naprawdę chyba nigdy nie stałem się dorosły psychicznie i emocjonalnie. Wytknięto mi to, kiedy zaoferowano mi mieszkanie, samochód… A ja odrzuciłem ich propozycje.
Zagrałem tak naprawdę dupka. W takich rolach czułem się najlepiej. Czułem się jak ja.
Naturalnie, że nie. Wręcz przeciwnie! To chyba moja największa telewizyjna przegrana. Natomiast największą rolą, a przynajmniej jedną z istotniejszych, był Dyzma. Zresztą nie mogło być inaczej. Sam czułem w sobie część Dyzmy. Musiałem zagrać tę rolę.
Recenzenci nigdy mnie nie lubili. Coś mam w sobie kontrowersyjnego, coś niegładkiego.
Zawsze byłem trudny w odbiorze, zawsze trochę spocony, trochę dziki. To się nie podoba.
To nie ja wybrałem aktorstwo, to aktorstwo wybrało mnie.
Nikodem Dyzma – z tym miałem pewien problem, nie chciałem powtórzyć karykatury, którą w latach pięćdziesiątych – zresztą znakomicie – na ekranie zagrał Adolf Dymsza, zachowując ten właściwy mu dystans i urok. Musiał być to Dyzma bardziej prawdziwy, osadzony w epoce.