Wiesz, jestem fanem Bruce’a Lee. Od zawsze. No i był taki film, niezbyt zresztą dobry, a w zasadzie żaden: „Last dragon”. On miał być niby o tym moim ulubieńcu, a był o takim czarnym kolesiu z getta, który się nazywał Bruce Leroy. I tak dla żartu to sobie wziąłem. Wcześniej miałem inny pseudonim.
[...] zresztą to jest do dziś, do dzisiaj każdy wie lepiej co powinienem robić
[...] całe lata 80-te, szczególnie końcówka, i początek lat 90-tych, [...] żadna wytwórnia się nie interesowała rapem [...] Koncerty które wtedy grywałem dla małej ilości ludzi, głównie ze środowiskiem punk-rockowym, one były przyjmowane entuzjastycznie
To jest jedna z moich najważniejszych płyt. [...] Ta płyta była po prostu bardzo dobra, była dobrze zrealizowana. Ta płyta posiadała teksty, które pisałem przez jakiś okres swojego życia, bardzo szczere teksty. Przełomowa na tamte czasy płyta, odkrywcza, nie było drugiej takiej. Była nietuzinkowa i dalej to samo o niej sądzę. Bardzo ważna płyta dla mnie osobiście, ale myślę że też to jest bardzo ważna płyta dla całego hip-hopu w Polsce, bo ona bardzo wiele zmieniła. Mogła co prawda zmienić więcej, ale branża szczególnie "mejdżersy" nie była gotowa na tak dużą zmianę, oni byli sami w szoku w ogóle, że do czegoś takiego doszło, bo w ich światopoglądzie, nie mieściło się, że chłopak grający muzykę której nikt nie słucha, sprzedał nagle takie ilości, jednocześnie będąc bardzo niemiłą osobą dla wytwórni która go wydaje, bo ja kontrakt miałem dość niezależny, a jednocześnie byłem mało rozmowny. Tak naprawdę robiłem wtedy to co chciałem.
Kiedy wszedłem do polityki, ludzie zaczęli na mnie patrzeć inaczej.
Nasze małżeństwo jest burzliwe, często się kłócimy, czasem nawet więcej. Ale jak to się mówi, tylko burzliwa miłość jest prawdziwą miłością, no i dzięki temu małe liroyątko między nami siedzi.
Jest wiele dni z dzieciństwa, które zajebiście dobrze pamiętam. Jednym z tych dni był ten, w którym usłyszałem z ust matki "Synu, dziś zabiję tatę".