Róbta, co chceta, czyli rockandrollowa jazda bez trzymanki.
Błoto jest bardzo fotogeniczne, bo wyciąga seks.
Bardziej kocham ten kraj i zrobiłem dla niego o wiele więcej niż najbardziej wyrazisty nacjonalista ze wszystkim, co ma na sobie: dresem, koszulką i tatuażem małego powstańca na łydce.
Moje serce powoli umiera. (...) Nie trzeba bić, masakrować, przypalać żywym ogniem, aby zabić. Nie trzeba noża, kuli czy pętli na szyi. Są słowa, które — jak kula — rozrywają serce w drobny mak!
Kłaniam się ludziom, którzy prowadzą wielkie biznesy, tworzą miejsca pracy i zmieniają świat. Ale to demoralizujące, gdy osoby utrzymywane z publicznych środków, gromadzą miliony.
Nasze hasło: „Przyjaźń, Miłość, Muzyka” to najlepsze lekarstwo na hejt. Jeżeli ustawisz sobie w głowie takie kategorie, to pewne rzeczy eliminujesz.
Niektórzy próbują umniejszać nasz sukces, mówiąc, że to, co zbiera Orkiestra, to pikuś przy budżecie służby zdrowia. Tylko, że nasze 210 milionów zamieni się w bardzo konkretną pomoc.
Spełniony to może być ktoś, kto czuje, że zrobił już wszystko, co chciał. To nie o mnie. Mnie są potrzebne nowe wyzwania.
Ja wierzę w sens zasady: traktuj innych tak, jak byś sam chciał być traktowany. Kocham ideę społeczeństwa obywatelskiego, bo ludzie czują się w nim szanowani, wiedzą, że mają wpływ na świat wokół, a wtedy bardziej im się chce – reagować, działać, angażować się.
Porzućcie myślenie, że lider ma ludzi kontrolować i pilnować. Lider ma umieć zbudować zmotywowany zespół, pokazać cele, które uruchomią energię, a potem ufać zespołowi, powierzać mu odpowiedzialność, dawać poczucie sprawczości. Wtedy dopiero jest liderem, a nie grającym na siebie szefem solistą.
W pracy z misją im więcej robisz, tym bardziej ładują ci się akumulatory.
Fundacja powstała bardzo przypadkowo, ponieważ w telewizji lekarze z Warszawy zbierali pieniądze na jedno urządzenie do Centrum Zdrowia Dziecka. Ja pracowałem wtedy w radiu, więc tam to powtórzyłem. Okazało się, że ludzie bardzo się zainteresowali, więc wysyłali pieniądze. Potem te pieniądze przekazałem lekarzom. A jak ich poznałem, to okazali się być bardzo fajnymi kolesiami i zaczęliśmy myśleć o zrobieniu czegoś więcej.
Byłoby idiotyzmem, gdybyśmy opinię na temat szczerości naszych działań mieli budować w oparciu o wielokrotność udzielanej pomocy. Nawet ten jeden, jedyny raz w roku, w ciągu dziesięciu lat, czy nawet w ciągu całego życia, zasługuje na szacunek. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest wspaniałym dowodem na to, że ludzie często zaczynają od jednorazowego wsparcia jakiejś akcji społecznej, a później ten ich odruch serca przekształca się w codzienne zaangażowanie.
„Róbta, co chceta” to była nazwa mojego programu telewizyjnego z lat 90., bo rzeczywiście mogłem w nim robić, co chciałem. (…) Pełny odlot. Dzisiaj wyglądałoby to poczciwie, ale w ówczesnej telewizji było czymś świeżym. I trafialiśmy w estetykę młodych ludzi. Tymczasem „Róbta, co chceta” ze zgrozą powtarzane jest przez krytyków Orkiestry, chociaż ja tego hasła nie używam.
Pielęgnuje w sobie tę naiwność. Dzięki niej mogłem zająć się działalnością charytatywną, która wymaga zaufania do innych ludzi. Gdybym węszył w ludziach szwindel i złe intencje, nic bym mądrego w życiu nie zrobił. Naiwność czasem kosztuje, bo ktoś cię może zrobić w bambuko, ośmieszyć, zdradzić. Ale tę cenę warto zapłacić. Dużo większe koszty psychiczne ponosi się, tropiąc w ludziach zło. To paraliżuje wolę działania.
Nasze koszty własne nie przekraczają 10 procent wszystkich wpływów. I żeby było jasne – tych 10 proc. nie bierzemy z puszek, tylko zarabiamy na odsetkach, lokatach i dostajemy od sponsorów. Wszystkie pieniądze zebrane w Finale idą na sprzęt.
Największą polską zmorą są przepisy o zamówieniach publicznych. To się odbija na wszystkich dziedzinach życia – od autostrad po zakup samolotów dla wojska – tym bardziej że dzięki unijnej kasie państwo sporo inwestuje. W przetargach liczy się tylko cena. To za to oferenci dostają najwięcej punktów, nie za jakość. Miało to ukrócić korupcję, a tymczasem spowodowało paraliż. Bo przychodzi jakaś firma, daje cenę za kilometr autostrady o połowę niższą, a potem albo budowę partoli, albo staje w połowie prac i domaga się renegocjacji kontraktu. To opóźnia inwestycje o lata. I w efekcie są droższe, niż gdyby od razu wybrać ofertę.
Na festiwalu obowiązuje zakaz obrażania innych. Nawet muzykom mówimy, że nie mają prawa źle mówić o innych kolegach. To miejsce różnych kultur i poglądów. Ale mówimy głośno: to nasza prywatka, za nasze pieniądze, za zgodą wszystkich, którzy tu przyjeżdżają, i mamy prawo komuś powiedzieć – a rzadko się zdarza taki komfort, którego się dopracowaliśmy – że nie chcemy tu z nim być. Tak jak we własnym domu wolno powiedzieć: nie zgadzam się, żebyś przyszedł, bo popsujesz mi zabawę. Dlatego postawiliśmy na zniechęcenie pewnych ludzi. Po ogłoszeniu na stronie, kto będzie grał, odezwało się takie polskie smędzenie. A dlaczego ten, a nie tamten, i tak dalej. Nieprzypadkowo napisaliśmy: jeśli nie chcecie, to nie przeżyjecie tego Przystanku Woodstock, ale w takim razie shut up, cicho bądźcie. Nie pasuje? To siedź w domu.
Myślę, że na co dzień w życiu młodych ludzi brakuje wielu pozytywnych spraw i relacji. Za każdym razem rozpoczynam Woodstock od jednego słowa – przepraszam. Za to, że ten kraj tak niewiele może wam zaoferować, że słyszycie tyle oszczerstw, kłamstw, chamstwa, których autorami są właśnie dorośli. Potem możemy oddać się kilku dniom zabawy, ale i myślenia o tym, że może być normalnie, możemy do czegoś dążyć. I to jest różnica pomiędzy nami a Love Parade. Dlatego gloryfikują Przystanek Woodstock.
Może ojciec Tadeusz Rydzyk jeszcze o tym nie wie, ale na 27 mln zł zebranych podczas ostatniego finału, tylko 1 mln 200 tys. kosztowało nas zorganizowanie „Przystanku Woodstock”. Te pieniądze spokojnie otrzymujemy z procentów.