Teatr to wielka, olbrzymia, wbrew pozorom, bardzo kochająca się rodzina. (...) Uczymy się od siebie.
Uwielbiam kino, ale jako widz. Praca na planie filmowym nigdy mi nie odpowiadała. Nie można wziąć odpowiedzialności za to, co się robi. Nawet jeśli się dobrze zagra, kiedy się człowiekowi wydaje, że dał z siebie wszystko, to są jeszcze inni - reżyser, montażyści. Czasami się napracujesz, a film jest do kitu.
Trzeba znać swoją wartość. Ale niewiele ona znaczy, jeśli się nie wie, że najważniejszą rzeczą w naszym zawodzie jest powołanie.
Człowiek naprawdę radosny potrafi odnaleźć blaski w szarej, a nawet czarnej rzeczywistości, nasycając ją barwą. Potrafi dziękować i cieszyć się tym, co ma, nie tęskniąc za tym, czego nie udało mu się osiągnąć.
Człowiek leniwy także do niczego nie dojdzie, ale z o ile mniejszym trudem.
Z kabaretem nie miałem początkowo nic wspólnego. Ale zadzwonił do mnie Edward Dudek Dziewoński i zapytał, czy bym się nie zgodził u niego zagrać. Nie zgodziłem się oczywiście. Uważałem, że się na tym nie znam, estrada to była dla mnie terra incognita. Dudek nie odpuszczał, dowiedziała się o tym moja żona, Hania Zembrzuska, i namówiła mnie, żebym spróbował. To spróbowałem.
(…) pracujmy dla śmiechu, ale bądźmy normalni.
Polacy na wszystko narzekają, nic im się nie podoba. Nie dostrzegają wokół siebie dobrego. Ale ja jestem aktorem komediowym od ponad 40 lat – wcześniej byłem może nie tyle tragiczny, ile dramatyczny. I jakoś sobie radzę: od tych 40 lat mam widownię spragnioną radości.
Nigdy nie było mnie łatwo rozbawić. Zawsze najbardziej cieszyły mnie niespodziewane, zaskakujące sytuacje.
Bez względu na kondycję naszego ciała, trzeba korzystać z duszy.
Aktor to nie skrzypce, które im starsze, tym piękniejsze wydają dźwięki.