Ciężko się żyje bez iluzji.
Znudziło się już niektórym wszystko na tym świecie: miłość, sława, pieniądze, napoje, zabawa, życie nawet, śmierć nawet jest im nudna,… ale komu znudziła się wiosna?
Kto ma wyznaczony cel - nie błądzi. Kto nie błądzi - nigdy siebie prawdziwego nie odnajdzie. Już może sprosić przyjaciół i znajomych swoich na stypę po sobie samym.
Albowiem to błądzący - prawdziwym jest poszukującym. Błogosławieni błądzący, błogosławieni na badylach laurowych nie spoczywający, błogosławieni żadnego oparcia w świecie wymysłów nie znajdujący. Ten dzień już się niesie po świecie, gdy prawdziwie znajdywać zaczniecie.
I jakoś tak smutno było, że chciało się gryźć najtwardsze metale...
Słowa prawdziwie pomocne nie brzmią słodko; brzmią gorzko, szorstko, oschle, a niekiedy strasznie. One takie nie są; one tak brzmią.
Bo to już nie tylko chodziło o zdobycie mężczyzny, o zdobycie partnera, o zdobycie samca na jedną nocną godzinę lub na jedną dzienną godzinę czy na kilka tych lub tamtych godzin. Tu chodziło o coś więcej.
Patrzę na matkę i na innych ludzi i uczę się od nich cieszyć się drobiazgami i błahostkami, ładną pogodą, powietrzem, dobrze upieczonym chlebem.
Obłęd to nie jest sprawa ciała, chociaż ciało poddaje mu się i obłęd wyczynia z nim, co mu się podoba. Obłęd to jest sprawa umysłu. Myślę, że umysłowo bardzo niewielu ludzi jest zdrowych.
Gdy byłem człowiekiem NIKT, mogłem z łatwością nie palić. Całymi miesiącami nie paliłem. Człowiek NIKT mógł nic nie robić. Mógł chodzić, zbierać przy okazji butelki i zarabiać w ten sposób na swoje utrzymanie. Sprzątając parki i miejskie promenady był cudownie spokojny. I promieniował tym spokojem na wszystkich napotkanych ludzi. Dla każdego miał dobre słowo i dobrą radę. Nie żyjąc dla siebie, będąc prawie nieobecnym, jak powietrze, kojący balsam.
Wojna to jest krwi stygnięcie, mówię, a nie krwi piękne fontanniczne rozgorączkowanie. Wojna to nie gejzer jest, mówię, to są stojące, martwe, śmierdzące, cuchnące wody podskórne.
Blisko latają motyle, wyżej jaskółki, wyżej rybitwy i gawrony, wyżej białe obłoki na błękicie, i nic mi to nie smakuje, nic mnie to nie raduje. A kiedyś mogłem się zapatrzyć i byłem wniebowzięty, należałem do tego świata i świat mi smakował. Nawet cierpienie w jakiś sposób mi smakowało, tak, to smakowało mi. Wtedy przeważnie pisałem wiersz i bardzo mi smakował, i kiedy tęskniłem tak rozdzierająco, nie wiem za czym, ale tęsknota też mi smakowała. Boli, to boli. Ból mi, będzie radość, że ból minął. W takich warunkach można żyć.
Czy wprowadzenie pojęć życie i śmierć i krańcowe przeciwstawienie ich sobie - nie odwiodło ludzi od prawdziwego rozumienia tego, co się dzieje?
Życie, drogi panie, jest jak poker. Kto ma pieniądze, wygrywa i może bluffować.
Dystansów nie ma. Dystans fabrykujesz, kiedy chcesz. I tym większy, im więcej chcesz.
Po co, tak pytam, oczy są? Ja teraz stanąłem. Ja teraz stanąłem i patrzyłem na wschód, i mówię, że oczy o tej godzinie są po to, żeby patrzeć na słońce wstające.
Przysiadłem w gąszczu i mówię do siebie: nie szastaj się, chłopcze. Oszczędzaj się, bo się wykończysz. Wysiądziesz na pierwszym etapie. Odpadniesz w przedbiegach. Wykorkujesz jak trzy razy nic i co zostanie po Tobie? Ein Platz frei! Z główką, chłopcze, tu trzeba, nie tylko muskułem, który wprawdzie jest, jak powiedział jeden, mostem od teraźniejszości do przyszłości, ale to główka wymyśliła. Rozejrzyj się dobrze, co jest co, co jest gdzie, gdzie jest co i wtedy wal siekierą.
Cieszyłem się nowym dniem i chciałem, żeby wszyscy tak jak ja się cieszyli, bo kiedy człowiek się smuci, nie chce, żeby wszyscy się smucili, wcale nie, ale kiedy człowiek cieszy się, to wtedy chce, żeby wszyscy się cieszyli i czy jest w tym coś złego?
Na niego, który dzisiaj zginął, tak chuchnąć, żeby odtajał szczelnie wypełniający mu usta lodowy knebel, szczelnie wypełniający mu gardło lodowy sopel, szczelnie wypełniający mu żyły lodowy zator, szczelnie wypełniający mu serca komory i przedsionki lodowy zawał. Na niego tak chuchnąć, żeby ożył; na innych, co zginęli młodo i głupio; na innych, co zginęli nie tak młodo; na innych jeszcze, co zginęli staro, ale nie chcieli ginąć, nie mieli dość, nie sprzykrzyło im się życie, nie znudziły im się pory roku, nie przejadło powietrze. Na nich wszystkich, mówię, tak chuchnąć, żeby ożyli. Ale cóż! Ciało nasze niestety nielotne, a oddech niebieski.
Ja wyciągnąłem się na ziemi, na gęstej, suchej trawie, ustawiłem twarz do słońca, nie bokiem, nie profilem, jak ustawia się liść eukaliptusa, aby rzucać jak najmniej cienia, ale na wprost całą twarz, i paliłem papierosa z przymkniętymi powiekami, myśląc o czymś tam. Ta wieczność stosunku do tego świata, ta wieczność mojego w tej chwili na trawie leżenia, przymknięcia powiek i palenia papierosa, myśląc o czymś tam, to był też bunt. Przeciwko śmierci. Przeciwko figurom krótkotrwałym, czyli śmiertelnym.