W Niemczech zacząłem poznawać bardzo fajnych ludzi, którzy okazywali się gejami i lesbijkami. Oczywiście większość z nich to byli komicy, aktorzy, ludzie kultury. Potem się okazało, że osoby homoseksualne są też w sporcie, w innych dziedzinach i są takie same jak my. Kiedy człowiek poznaje osobiście innego, to mu się wszystko przestawia w głowie. Już nie ma wymyślonego geja, ale jest ten konkretny, który w dodatku okazuje się świetnym gościem.
Ja w ogóle nie znałem takiego słowa jak "homofobia", dopóki nie wróciłem do Polski.
Już wcześniej powiedziałem w jakimś wywiadzie, że nie rozumiem nietolerancji wobec osób homoseksualnych, że mam kolegów i koleżanki homo i hetero, tak jak i osoby czarnoskóre, Żydów i kogo tam pan jeszcze chce. Zupełnie mnie nie interesuje czyjś kolor skóry, religia czy orientacja seksualna. Liczy się tylko człowiek.
Jestem praktykującym katolikiem, ale dla mnie katolicyzm to religia miłości. "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" - zna to pan? Myślę, że w Ewangelii nie ma miejsca na nienawiść do drugiego człowieka
Zdecydowanie stres, to przez to w sumie skończyłem karierę. Zawsze była we mnie obawa, że w przypadku porażki trudne chwile będzie musiała przeżywać moja mama, rodzina, przyjaciele. Ciążyła na mnie ogromna presja.
Przede wszystkim nauczył mnie szacunku do wszystkich ludzi. Do starszych, młodszych, większych, mniejszych, bogatszych i biedniejszych. Tego często brakuje dzisiejszej młodzieży. Tak samo traktuję panią w supermarkecie, jak prezesa jakiejś firmy. Każdemu mówię dziękuję, do widzenia, przepraszam, nie jestem arogancki ze względu na to, że ja byłem mistrzem, a komuś się nie udało. To właśnie wyniosłem z boksu, w którym szacunek miałem do wszystkich swoich przeciwników.
Przeczytałem góra dwadzieścia pięć książek w życiu. Ale jest taka, która mocno mną wstrząsnęła! "My, dzieci z Dworca ZOO."
Miałem okazję być w klatce z prawdziwymi tygrysami. To było niesamowite przeżycie. Nie chciałbym go więcej powtarzać.
Ja szanuję każdego boksera, dobrze wiem jak ciężka jest to praca, ale przytoczę pewną sytuację. Niedawno otwierając pewną gazetę natknąłem się na nagłówek: „Andrzej nie umie tańczyć, ale i tak go kochamy”. Powiem tak – zamiast bycia kochanym przez ludzi wolę mieć na swoim koncie sukcesy. Wolę nawet, żeby ludzie mi zazdrościli, niż mają się nade mną litować. Tego bym nie przeżył. U nas w Polsce wykładnik jest następujący – im masz więcej krytyków, zazdrośników, tym więcej osiągnąłeś. Nie identyfikujemy się z ludźmi sukcesu, a z tymi, którzy nic nie osiągnęli. Trochę to śmieszne.
Byłem uzależniony od kobiet. Miałem po cztery naraz i myślałem sobie, że nie ma ode mnie większego dżolero. Teraz się tego brzydzę.
Boks towarzyszył mojej rodzinie całe życie – boksował mój wujek, boksował tata, dziadek był prezesem sekcji w Gedanii Gdańsk.