Gdyby miłość była pokarmem, umarłbym z głodu na ochłapach, które od ciebie dostawałem.
- Pan jest Mistrzem?
- Mistrzem? — Chłopak wyglądał na lekko zaskoczonego gwałtownością jej tonu. — Opanowałem w życiu wiele umiejętności: nawigowanie po ulicach Londynu, mówienie po francusku bez akcentu, tańczenie kadryla, japońską sztukę układania kwiatów, oszukiwanie w grach, ukrywanie stanu odurzenia, zachwycanie młodych kobiet swoimi wdziękami...Niestety, nikt nigdy nie zwracał się do mnie „mistrzu". Niestety...
Nigdy nie czułem się tak...lekko - powiedział miękko, uśmiechnął się, zamknął oczy i umarł.
- Mam coś dla ciebie - powiedział Jace.
Sięgnął do kieszeni, coś z niej wyjął i wcisnął jej do ręki. Był to szary kamień, trochę nierówny, miejscami zupełnie wygładzony.
- Hm - mruknęła Clary, obracając go w palcach. - Wiesz, kiedy dziewczyny mówią, że marzą o dyżum kamieniu, nie mają dosłownie na myśli kawałka skały.
- Bardzo zabawne, moja sarkastyczna przyjaciółko.
Często jest tak, że co cenne i stracone, po odnalezieniu jest inne, niż gdy je zostawiłaś.
Jem wierzy, że wszyscy rodzimy się na nowo, że życie to koło. Umieramy, wirujemy rodzimy się na nowo, jeśli na to zasługujemy, zależnie od naszych uczynków na tym świecie. Ja pewnie odrodzę się jako ślimak, którego ktoś posoli.
Nocni Łowcy nie żegnają się przed bitwą. Ani nie życzą sobie powodzenia. Trzeba się zachowywać tak, jakby ich powrót był pewny, a nie zależał od szczęścia.
Dobre, czyste zabójstwo jest bardzo relaksujące. Krwawe są gorsze, bo potem trzeba posprzątać...
Jeśli jest jakieś życie po tym - zaczął Will. - Pozwól mi się w nim odnaleźć, Jamesie Cairstairs.
Jace zrobił urażoną minę.
– Dziennik bez żadnego rysunku mojej podobizny? A gdzie gorące fantazje? Okładki romansów? Gdzie...
– Wszystkie dziewczyny, które poznajesz, zakochują się w tobie? – zapytała cicho Clary. Pytanie spuściło z niego powietrze jak szpilka przekłuwająca balon.
– To nie jest miłość – odparł Jace po chwili. – Przynajmniej...
– Spróbuj nie być czarujący przez cały czas – poradziła mu Clary. – To może przynieść wszystkim ulgę.
- Patrzę, jak Jace Herondale gra, i widzę duchy. A ty?
- Duchy to wspomnienia, a my je nosimy w sobie, bo ci, których kochamy, nie opuszczają świata.
- Tak - zgodziła się Tessa. - Chciałabym tylko, żeby on tu był i patrzył na to wszystko razem z nami. Żeby był tu z nami jeszcze jeden raz.
- Tak, ale ty jesteś wampirem. Krew nie jest dla ciebie pokarmem. Krew to...krew.
- Bardzo pouczające - Simon opadł na fotel przed telewizorem (...) - Masz więcej takich głębokich przemyśleń? Krew to krew? Toster to toster? Lodowy rożek to lodowy rożek?
- Wyglądasz parszywie - stwierdził.
Jace zamrugał.
- Dziwna pora na rozpoczynanie konkursu zniewag, ale jeśli nalegasz, może też wymyślę coś dobrego.
- Mówię serio. Nie wyglądasz dobrze.
- I słyszę to od faceta o seksapilu pingwina.(...)
Serca są kruche. I nawet kiedy człowiek zdrowieje, już nigdy nie jest taki jak wcześniej.
- Jeszcze nie jestem pewna. Ale przynajmniej o Jace'a nie musisz się martwić.
Gdyby tak było.
- Zawsze muszę się o niego martwić.
Widzę przemoc w twojej przyszłości, dużo krwi rozlanej przez ciebie i innych. Zakochasz się w niewłaściwej osobie. I będziesz miał wroga - Tylko jednego ? To dobra wiadomość.
- Ale, jak powiadają ludzie, krew ciągnie do krwi. Los w końcu doprowadził do naszego spotkania. Rodzina znowu jest w komplecie. Możemy skorzystać z Bramy. - Spojrzał na Jace'a. - Wrócić do Idrisu. Do rodowej posiadłości.
(...)
- Będziemy tam razem. Tak jak powinniśmy.
Cudowna perspektywa, pomyślała Clary. Ty, twoja żona w śpiączce, syn bez kontaktu z otoczeniem po przeżytym wstrząsie i córka, która szczerze cię nienawidzi. Nie wspominając o tym, że dwójka twoich dzieci być może jest w sobie zakochana. Tak, to wygląda na idealne rodzinne pojednanie.
Clary nie rozumiała, dlaczego Jace patrzył na nią w ten sposób. Czyżby jej urwana noga leżała po drugiej stronie parkingu w kałuży krwi?
Simon prychnął. - Jeśli kiedyś spotkasz mężczyznę, który potrafi wykorzystać Isabelle, daj mi znać. Chciałbym uścisnąć mu rękę. Albo bardzo szybko przed nim uciec. Sam nie wiem czy jedno, czy drugie.
Will był piękny, ale nie należał do niej; nie należał do nikogo. Coś w nim pękło i przez to pęknięcie wylewało się ślepe okrucieństwo, potrzeba ranienia i odtrącania.