Bycie głąbem jest obecnie w naszym kraju modne, jest comme il faut. I powstaje odwieczny dylemat typu jajko-kura - czy społeczeństwo nie czyta, albowiem składa się z głąbów? Czy też może odwrotnie: nie czytają, więc zgłąbieli i dlatego tylu dziś głąbów dookoła?
W każdym momencie czasu kryje się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. W każdym momencie czasu kryje się wieczność" (Ciri do Galahada).
- Na cycki świętej Agaty! - wrzasnął Kuno Wittram. - Ratuj się kto może!
- A tamta - wskazał wiedźmin - zgrabna wieżyczka, tam, za owym strasznym burgiem? Co to takiego?
- Tam? To świątynia.
- Jakiego bóstwa?
- A któż by to pamięta.
- Fakt. Któż by.
Gdyby umiejętność korzystania z doświadczeń i wyciągania wniosków decydowały, dawno już zapomnielibyśmy czym jest wojna. Ale tych, którzy do wojny dążą, nigdy nie powstrzymywały i nie powstrzymają doświadczenia ani analogie.
- Ale najlepiej - obśliniła się nieco - to mi wygodził wonczas nie żaden król i nie biskup, ale jeden poeta, Toskańczyk. Marzenie, nie chłop. Nie dość, że jurny, to w dodatku gadał z nich wszystkich najpiękniej. Ha, kot ma być łowny, a chłop mowny. Och, jak on mołwić potrafił...Wierszem nawet. Zwali go...Hmm...Z imienia był jako ten święty z Asyżu...A nazwisko...Niech no wspomnę...Licho by to...Rurka? Petrurka?
- Może... - zająknął się Reynevan - Może Petrarca? Francesco Petrarca?
- Może - zgodziła się babka. - Może, synku. Kto by po tylu latach spamiętał.
Nie było czarnego hełmu, nie było skrzydeł drapieżnego ptaka, których szum prześladował ją w koszmarach sennych. Nie było już czarnego rycerza z Cintry. Był klęczący w kałuży krwi blady, ciemnowłosy młodzieniec o oszołomionych błękitnych oczach i ustach wykrzywionych w grymasie strachu" (Spotkanie Ciri i Cahira na Thanedd).
- Geralt! - powtarzała dziewczynka, lgnąc do piersi wiedźmina. - Znalazłeś mnie! Wiedziałam! Zawsze wiedziałam! Wiedziałam, że mnie odnajdziesz! (...)
- (...) Teraz będziemy razem tak? Powiedz Geralt! na zawsze! Powiedz!
- Na zawsze Ciri.
- Tak jak mówili! Geralt! Tak jak mówili...Jestem twoim przeznaczeniem? Powiedz! Jestem twoim przeznaczeniem?
- (...) Jesteś czymś więcej Ciri. Czymś więcej".
A u nas w Irlandii, to głowę sobie dam uciąć, ze chrześcijaństwo będzie sprawą przelotną. My, Irlandczycy, jesteśmy mało podatni na ten ich rzymski, nieustępliwy i zawzięty fanatyzm, jesteśmy na to za trzeźwi, za prostoduszni. (...)
Wszystko mogę sobie wyobrazić, ale nie to, żeby taki Ulster, dla przykładu, stał się widownią zamieszek na tle religijnym.
(Maladie)
Może myślała, że Tristan jest taki sam jak inni, jak chłopaki z drużyny Artura, jak Gawein, Gaheris, Lamorak czy Bedivere, którzy zapoczątkowali tę idiotyczną modę, by wielbić jedną, chędożyć drugą, a żenić się z trzecią, i wszystko było dobrze, nikt się nie skarżył?
(Maladie)
- Ciri - patrzył na nią, kręcąc głową i uśmiechając się - Wierz mi, jesteś największą niespodzianką, jaka mogła mnie spotkać.
- Ha! -twarz dziewczynki pojaśniała. - To prawda! Jestem przeznaczona. Niania mówiła, że przyjdzie wiedźmin, który ma białe włosy i zabierze mnie. A babka wrzeszczała...Ach, co tam! dokąd mnie zabierzesz, powiedz?".
Nawet najdoskonalsza szata może pokryć tylko niedostatki urody - ale nie braki w wychowaniu.
I co to, do diabła, za różnica, dokąd się odchodzi, do raju, piekła czy też do Tir Nan Og. Odchodzi się zawsze w ciemność. Wiem coś o tym. Odchodzi się w ciemny korytarz, który nie ma końca.
- To jest flrorino d'oro - powiedział wolno urzędnik Kompanii Fuggerów. - Floren, zwany też guldenem. Średnica około cala, waga około ćwierci łuta, dwadzieścia cztery karaty czystego kruszcu, na awersie florencka lilia, na rewersie święty Jan Chrzciciel. Niechaj przymknie pan powieki, panie Grellenort, i wyobrazi sobie takich florenów więcej. Nie sto, nie tysiąc i nie sto tysięcy. Tysiąc tysięcy. Millione, jak mówią Florentczycy. Roczny obrót Kompanii. Niech pan sobie to wyobrazi, postara się zobaczyć to mocą imaginacji, oczyma duszy. A wtedy ujrzy pan i pozna prawdziwą moc. Prawdziwą siłę. Najpotężniejszą, jaka istnieje, wszechmogącą i niezwyciężoną.
- Nie poluje na smoki - rzekł Geralt sucho. - Na widłogony, owszem. Na oszluzgi. Na latawce. Ale nie na smoki właściwe, zielone, czarne i czerwone. Przyjmij to do wiadomości, po prostu.
- Trzeba ci wiedzieć, miła Ciri - rzekł Yarpen - że moja babka znała się na leczeniu jak nikt. Niestety, uważała, że źródłem większości chorób jest nieróbstwo, zaś nieróbstwo najskuteczniej leczy się kijem. Względem mnie i mojego rodzeństwa stosowała taki lek głównie zapobiegawczo. Lała nas przy byle okazji albo i bez okazji. Wyjątkowa to była jędza. A raz, gdy ni z tego, ni z owego dala mi pajdkę chleba ze smalcem i cukrem, to tak mnie tym zaskoczyła, że z wrażenia upuściłem tę pajdkę, smalcem w dół. No a babka sprała mnie, stara wstrętna rura. A potem dała mi drugą pajdkę, tyle że już bez cukru.
- (...) A wy, gospodarzu, co tak stoicie? Zamawiałem piwo. A ja, jak zamawiam piwo, to macie je podawać w kółko dopóty, dopóki nie zakrzyknę: „Wody”.