Cierniem jesteś w mej koronie,
w mym uśmiechu – smugą smutku,
czy ja kiedyś cię dogonię,
chociaż idziesz pomalutku?
A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół,
a ja – rozdarte drzewo.
Niech żyje bal,
bo to życie to bal jest nad bale,
niech żyje bal,
drugi raz nie zaproszą nas wcale,
orkiestra gra,
jeszcze tańczą i drzwi są otwarte,
dzień wart jest dnia
i to życie zachodu jest warte!
Poeta śpi jak dziecko. Skulony. Grzeczny. Niczym młody chłopak, ale zmarszczki pod oczami wyraźnieją mu w tym bezlitosnym świetle, jakby płakał tej nocy a nie tańczył...
Nie gniewaj się – mówię z wysiłkiem. – Nie gniewaj się za to, co ci wtedy powiedziałam… To było we mnie, nie w tobie. To całe świństwo, wiesz… Ta złość, ta pycha, ta samotność… To było we mnie, ja byłam chora czy coś…
Włóczę się po wąskich uliczkach. Stare domy walą się na mnie. Podlegają opiece konserwatora. Ja – nie. Nie podlegam już niczyjej opiece.
Pośród doskonałego porządku dzisiejszego poranka czuję się nieprzyzwoicie samotna z tym moim pytaniem: Po co żyłam?
Szczęście to jest radość powtarzania. Jeśli ktoś stanął nad ranem w porcie, spojrzał w morze i zobaczył nagle jak niebo pęka i ze stalowej jamy wynurza się rdzawa kreska – jak w rozpalonym piecu – to znaczy… no właśnie, to nic nie znaczy. Bo ten, kto znalazł tam się jeden jedyny raz i się ucieszył raz szaleńczo, to nie jest jeszcze człowiek szczęśliwy. To jest człowiek, któremu się coś udało. (…) Ale człowiek, który chodzi na brzeg codziennie i za każdym razem jest olśniony, to jest człowiek szczęśliwy.
Przyjaciele moi i przyjaciółki! Nie odkładajcie na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości. Nie mówcie jej: „przyjdź jutro, przyjdź pojutrze, dziś nie mam dla ciebie czasu”. Bo może się zdarzyć, że otworzysz drzwi, a tam stoi zziębnięta staruszka i mówi: „Przepraszam, musiałam pomylić adres…” I pstryk, iskierka gaśnie.
Życie pastwi się nade mną z niebywałym okrucieństwem. W słowach też nie znajduję żadnej pociechy ani przytułku. Suche słowa mi się sypią, sypkie, oddzielne.
Jestem rozdrażniona, mam chęć szorować kamieniem po szybie (...).
Boję się, że Ty wcale tego moje kochania nie czujesz, bo nie przejawia się ono w żadnej formie dbania o Ciebie. Chciałabym jednak, żebyś pamiętał, że ja o siebie też przecież nie dbam. Jestem czasem dla Ciebie nieczuła, ale ja i dla siebie jestem nieczuła. Zwłaszcza w drobiazgach. Nie zrobię Ci śniadania, ale wiesz – ja i sobie nie zrobię śniadania.
Na początku były trzy Europy: Europa wskazana, Europa dozwolona i Europa zakazana. Wskazana - to wyjazd na "Spartakiadę" do zaprzyjaźnionego kraju /socjalistycznego/; dozwolona - to Picasso; a zakazana - Kafka, powiedzmy.
My jednak, moi rówieśnicy, zwyczajnie i po prostu marzyliśmy o sztuce. Bez przyrządów i narzędzi, bez pieniędzy - marzyliśmy sobie chałupniczo, lecz energicznie. Wystarczyło trochę szmatek i kolorowej bibuły - i już był spektakl.
Warszawa jest dla mnie jak taka stara, brzydka żona. Nie kocham jej, nie lubię, nie podoba mi się i nigdy nie podobała, ale przecież zawsze do niej wracam. Wracam, choć mam na świecie rozsiane różne kochanki, z którymi właściwie mogłabym się ożenić. Ale nie żenię się.
Młodość jest potwornie ciężkim przypadkiem i chyba nie ma nikogo, kto by z tego wyszedł bez powikłań.