Jeszcze zima, ptaki chudną,
chudym ptakom głosu brak.
W krótkie popołudnia grudnia
w białej chmurze milczy ptak.
Jeszcze zima, dym się włóczy,
w wielkiej biedzie żyje kot
i po cichu nuci, mruczy:
kiedy wróci trzmiela lot...
Bo ja tak mówiłam żartem.
Dobry żart jest tynfa wart.
A ty oczy masz uparte,
ty budujesz domek z kart.
Pokochaj mnie z całych sił,
pokochaj mnie na sto lat.
Pokochaj mnie, jakbyś był
tak młody, jak był dawniej świat.
Nie wytańczony wybrzmi bal,
bo za jedną siną dalą
druga dal!...
Nie uleczony uśnie ból,
za pikowym czarnym królem drugi król.
I tylko taką mnie ścieżką poprowadź,
gdzie śmieją się śmiechy w ciemności
i gdzie muzyka gra, muzyka gra.
nie daj mi, Boże, broń Boże, skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa,
póki życie trwa.
Życie jest formą istnienia białka,
tylko w kominie czasem coś załka.
Ulica japońskiej wiśni,
Niech ci się przyśni co jakiś czas.
Ulica japońskiej wiśni,
Niech się wymyśli w purpurze gwiazd.
Purpurą do góry,
Purpurą w dół,
Na końcu purpury
Kanada i księżyc na stół.
Świat nie jest taki zły,
świat nie jest wcale mdły,
niech no tylko zakwitną jabłonie.
Płaczmy razem, wrogu mój,
nad niezgodą, wojną, złem,
umierajmy, Boże mój,
z umarłymi, których żal,
opadajmy, orle, z gór,
gdy dziką gęś ugodzi strzał.
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęścia
ni biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
A ja wolę moją mamę,
co ma włosy jak atrament,
złote oczy jak mój miś
i płakała rano dziś.
W kochaniu, gdy szczerości brak
– czy warto ciągnąć bal?
Umarł Polak, umarł
i leży na desce,
umarł prostym chamem,
a ożyje wieszczem,
bo w Polaku – taki zwyczaj,
że nie żyje się za życia (…),
bo w Polaku taka szkoła,
gdy wołają – on nie woła,
kiedy tańczą – on nie tańczy,
i czy z tarczą, czy na tarczy,
kipi, rośnie niby twaróg…
gdzie jest drugi taki naród?
Słowa jak sztuczny miód,
ersatz, cholera, nie życie,
miał być raj, miał być cud
i ćwiartka na popicie.