Umysł ludzki często reaguje na ekstremalne urazy w taki sam sposób jak kałamarnice na niebezpieczeństwo – okrywając wszystko chmurą czarnego atramentu. Człowiek wie, że coś się zdarzyło, że nie był to zwykły dzień lecz na tym się kończy. Reszta zniknęła w atramentowej chmurze.
W gruncie rzeczy coś takiego jak małżeństwo, związek nie istnieje – każda dusza trwa samotnie, nie poddając się próbom racjonalizacji. To właśnie była tajemnica. I nieważne, jak dobrze zna się swojego partnera, od czasu do czasu każdy natrafia na niespodziewany mur bądź wpada w nieoczekiwaną pułapkę. A czasami (dzięki Bogu nieczęsto) natrafiamy na chwilę absolutnej obcości, coś jak niewidoczna turbulencja, która bez żadnych przyczyn może wstrząsnąć samolotem.
Nie należy wierzyć, że istnieją granice grozy, którą zdolny jest przyjąć ludzki umysł. Wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, iż w miarę jak ciemność staje się coraz głębsza, głębia owa zaczyna rosnąć wykładniczo – i choć nie chcemy tego przyznać, to doświadczenie podpowiada nam, iż kiedy koszmar staje się dość czarny, groza zaczyna rodzić grozę, a jedno przypadkowe zło płodzi następne, często rozmyślne złe czyny, póki w końcu wszystko nie pochłonie ciemność. Najstraszniejszym zaś pytaniem pozostaje to, ile dokładnie grozy może znieść ludzki umysł i wciąż zachować niezłomną, nieugiętą łączność z rzeczywistością… W pewnym momencie wszystko staje się zabawne. Możliwe, że w tej właśnie chwili nasze zdrowie umysłowe zaczyna albo ratować się przed upadkiem, albo też załamywać i pękać. To moment, gdy człowiekowi wraca poczucie humoru.