Mariusz Szczygieł - polski dziennikarz i pisarz, od około 2001 r. intensywnie interesuje się Czechami i spędza w tym kraju dużo czasu.
Czechy to dla mnie azyl. Schronienie przed mentalnością PiSiorów. Kiedy przekraczam granicę, nabieram czeskiego wymiaru, bo tam mi dają prawo do grzechu, prawo do słabości, prawo do wolności. A wymiar polski? To tropienie grzechu, nasze zajęcie narodowe.
Czuję (...), że Czesi nie są zbytnio zapiekli, zawistni. Oczywiście, to może być początek dyskusji, czy nie są ludźmi zbytnio obojętnymi. Obojętność też potrafi być mordercą.
Na okładkach wydawanej w Polsce czeskiej prozy często można spotkać formułę: oto książka o radościach życia, o tym, że we wszystkim można dostrzec piękno. Brak perspektywy wyższej, nie doczesnej wpływa na wrażliwość w dostrzeganiu tego, co tu i teraz.
Pisanie o Czechach bardzo mi pomogło. Układając książkę, zdałem sobie sprawę, że jej zawartość jest bardzo moja, intymna, że nie piszę tylko o Czechach, ale także o sobie.
Polak może wierzyć, że jeśli zginie za Ojczyznę, będzie zbawiony. Dla Czecha życie doczesne jest jedynym, jakie ma. Potem nie będzie nic. W tej sytuacji inaczej podchodzi się do ofiary z życia.
Rzeczą, która mi imponuje u Czechów, jest zdolność do przebaczania grzechu. Chociaż w kraju, w którym większość narodu uważa, że Bóg nie ma wpływu na cokolwiek, chyba grzech nie istnieje?
To, co bolesne, jest często przez Czechów „aksamitnie” zamaskowane.
Zawsze śmialiśmy się w podstawówce: jak jest po czesku gołąb? – „dachowyj obsrywacz”, a jak jest po czesku parasolka? – „szmaticzku na paticzku” i tym podobnie. To był lekceważący stosunek nieuświadomiony. Potem tym bardziej byłem zaskoczony, im lepiej rozumiałem, że to jest ciekawa kultura.
Znajoma z córkami poszła z urną ojca do pizzerii, apotem do cukierni. Bo dziewczynki lubiły pizzę, a dziadek słodkie.
O kulturze Czechów.
Czesi są mistrzami pacyfizmu, ale to nie znaczy, że brakuje im honoru.